Zuza (znowu) wjechała na top

Najlepsza polska narciarska freeride Zuza Witych ogłosiła właśnie, że zapadła oficjalna decyzja o ponownym wpisaniu jej na listę startową Freeride World Tour, czyli najważniejszego na świecie cyklu zawodów w tej dyscyplinie narciarstwa.

A tak Zuza kilka tygodni temu – a więc jeszcze w sekrecie – opowiadała mi w Krakowie o kulisach tej nominacji:

Trzy zimy temu wygrałaś cykl Freeride World Qualifier na obszar Europy i Oceanii. Dwa lata temu mogłaś więc startować we freeride’ owej ekstraklasie, czyli cyklu zawodów Freeride World Tour (co tu wtedy anonsowałem). I byłaś trzecia (też o tym na blogu pisałem)! Minionej zimy znowu startowałaś we Freeride World Tour Qualifier. Jaka jest twoja pozycja w rankingach, co cię czeka w sezonie 2023/24?
Zuza Witych: Zdarzyła się miła niespodzianka – dostałam tzw. dziką kartę do Freeride World Tour 2023/24! W serii challengers, czyli tej bezpośrednio kwalifikacyjnej, w każdych zawodach byłam na podium. Ale tam się liczyły dwa pierwsze wyniki, a ja znalazłam się tuż pod kreską – brakowało mi minimalnej liczby punktów. Rywalizowałam z dwójką dziewczyn, byłyśmy na podobnym poziomie – sędziowie dopatrywali się jakichś drobiazgów, by choćby trochę zróżnicować oceny poszczególnych przejazdów.

Po ostatnich zawodach podszedł do mnie prezes FWT i szepnął, że nie może mi jeszcze niczego obiecać, bo o przyznaniu dzikiej karty decyduje się kolegialnie, ale zważywszy właśnie na tak wyrównany poziom naszej trójki, mam na nią duże szanse. Trzy tygodnie później dostałam poufną informację, że mam dziką kartę na najbliższą zimę. Poufną, bo zawiadujący FWT ogłaszają listę zawodników oficjalnie dopiero późną jesienią – przed rozpoczęciem cyklu.

Wróciłaś więc do światowej ekstraklasy kobiecego freeride’u!
A czuję się teraz dużo mocniejsza psychicznie, bo kiedy pierwszy raz znalazłam się we FWT, byłam absolutnym świeżakiem. Wszystko dla mnie było tam nowe, działo się na szybko.

Właśnie: czego się nauczyłaś przez te minione lata i starty w czołówce jazdy pozatrasowej?
Nauczyłam się dużo, zwłaszcza że to była jednak huśtawka – startowałam w różnych grupach cyklu, do tego doszedł czas pandemii itd. A jeszcze po drodze miałam kontuzję, co też pozwoliło mi – w czasie rehabilitacji – przyjrzeć się tej karuzeli nieco z zewnątrz i spokojniej, bez presji.  Znaczenie ma też sama procedura cyklu. W fazie kwalifikacyjnej musisz jechać na 100 proc., bo tylko wtedy możesz zdobyć dobre wyniki, które otworzą ci bramkę do zasadniczego cyklu. Ale w nim pojawia się pokusa kombinowania, bo zasada jest już taka, że są trzy starty i dalej przechodzi tylko połowa zawodników. Więc zaczynasz kalkulować: owszem, pojadę jedne zawody na całość i ewentualnie – kiedy uda mi się zdobyć dobry wynik – następne już nieco odpuszczę, by nie ryzykować kontuzji, kiedy w perspektywie mam przejście do następnego etapu. Takie niby strategiczne myślenie. Sama temu ulegałam. Ale to złudne, można się przeliczyć. I złe, bo zabija szanse na rozwój w jeździe.

Obiecałam sobie z tym skończyć. Teraz nie będzie już u mnie takiej głupiej kalkulacji, choćby inni ją stosowali. Często jak ktoś się wywali w pierwszym starcie, to potem się obawia jechać ostro, bo wie, że druga gleba oznacza koniec marzeń o przejściu do kolejnej rundy. Ciągle ma w głowie tę wywrotkę, więc jedzie już zachowawczo, bez fantazji. Fajnie, bo w poprzednim sezonie, w tej serii kwalifikacyjnej, odnalazłam w sobie tę spontaniczność i frajdę żywiołowych nart.

*

A pełny zapis rozmowy ukaże się w tegorocznej edycji „Ski Magazynu” (w salonach sieci EMPiK od końca listopada). Zuza – wielkie gratulacje raz jeszcze!