Narty 2023/24, czyli klimat, ceny i pasja

Internet zalany jest zdjęciami i filmami pokazującymi mniej lub bardziej już zaśnieżone ośrodki zimowe. Ale dla wielu miłośników nart kluczowym pytaniem w nadchodzącym sezonie będzie to, czy ich pasja okaże się silniejsza od dramatycznych już problemów z klimatem i od niemałych wzrostów kosztów uprawiania ukochanego sportu.

W kwestii klimatu nikt rozsądny nie ma już złudzeń. Postępujące ocieplenie jest globalnym faktem. Efektem jest to, że zimą nawet w górach zdarzają się niedobory śniegu – zwłaszcza na niższych wysokościach. Z kolei suche, gorące i ubogie w opady lata prowadzą do niszczenia lodowców, które dotąd dawały gwarancję śniegu nie tylko w pełni zimy, ale i często przez okrągły rok. Symbolem niech stanie się to, że tego lata na alpejskich lodowcach odnotowano najwyższe temperatury w historii pobierania takich pomiarów.

Nie bez przyczyny też grupa wybitnych alpejczyków ogłosiła apel do Międzynarodowej Federacji Narciarskiej FIS o jednoznacznym tytule: „Nasz sport jest zagrożony”. Pisali: „Nasz sport musi mieć neutralny wpływ na klimat najszybciej, jak to możliwe”. I dowodzili, że pod presją sponsorów, producentów sprzętu, ośrodków i wielu mediów rozpoczyna – przynajmniej formalnie – sezon startów, gdy jeszcze nie ma zimy. „Jak długo chcemy jeszcze dopasowywać środowisko do naszych harmonogramów? Może po prostu dopasujmy kalendarz do środowiska?” – pytała publicznie najlepsza alpejska w dziejach Mikaela Shiffrin, która z partnerem Aleksandrem Aamodtem Kilde jest wśród sygnatariuszy apelu.

Problem obrazowo pokazały zdjęcia buldożerów pracujących nad przygotowaniem tras zjazdowych na lodowcach w Sölden i Zermatt, gdzie ma być inaugurowany sezon. Czary dopełniło to, że w tyrolskim kurorcie udało się rozegrać tylko zawody kobiet, a gigant mężczyzn trzeba było odwołać z powodu piekielnego wiatru na wysokości 3000 m n.p.m. Z kolei w stacji na granicy szwajcarsko-włoskiej trzeba było odwołać całe zawody – także z powodu silnego wiatru i śnieżnej zadymki.

Skutki zmian klimatycznych odczuwają też oczywiście narciarze amatorzy. By mieć przynajmniej częściową gwarancję śniegu, na zimowy urlop muszą wybierać albo kurorty położone wysoko, albo osady w pobliżu lodowców. Innym sposobem – nie dla wszystkich jednak dostępnym – są spontaniczne wyjazdy na wieść o silniejszych opadach i dobrych warunkach. Wszystko to jest loterią – także dla gospodarzy w ośrodkach.

Skutkiem jest już widoczny spadek popularności nart jako sposobu na zimowy urlop. Dość powiedzieć, że wedle niedawnego raportu portalu travelplanet.pl, jednego z większych sprzedawców wyjazdów urlopowych, wśród rezerwujących zimowe wyjazdy na święta i Nowy Rok narciarze stanowią w tym sezonie ledwie… 2 proc.! Pozostali wolą pojechać do tzw. ciepłych krajów.

Swoje robią też pewnie ceny – o ile bowiem wypoczynek w „ciepłych krajach” ostatnio potaniał (czasem o ok. 20 proc.), o tyle ceny za wyjazdy narciarskie wzrosły (czasem dość drastycznie). Tyczy to zarówno paliwa, jak i noclegów i karnetów. Tuż po pandemii ośrodki starały się z obawy o utratę gości po przerwie nie podwyższać gościom kosztów, teraz opory puściły. Ale nowa poprzeczka cenowa zwłaszcza dla wielu narciarskich rodzin może okazać się nie do przeskoczenia.

Nadzieja w tym, że dla pasji jesteśmy gotowi na różne wyrzeczenia. Byle był śnieg i zdrowie.