Na narty? Do Karyntii

Są wielkie (w sensie obszaru) regiony narciarskie. Są regiony „naj” – w sensie sięgania po szczytowe osiągnięcia technologii. Są też regiony dla koneserów – z racji starannie kultywowanej specyfiki. Takim jest Karyntia.

Już ze względu na nadgraniczne położenie – bo wynikająca stąd mieszanina kultur austriackiej, włoskiej i słoweńskiej (czy szerzej: bałkańskiej) tworzy osobną jakość. Kulinarną choćby.

Już to z faktu, że leży po południowej stronie głównej grani Alp – co w ostatnich latach ma duże znaczenie, oznacza bowiem intensywniejsze opady śniegu. A także oczywiście więcej słońca na stokach (takie Nassfeld, jeden z najważniejszych ośrodków regionu, zaliczany też do pierwszej dziesiątki najlepszych w Austrii, reklamuje się jako „największy słoneczny taras Alp”, bo słońce świeci w sezonie średnio 850 godzin – o sto więcej niż w północnej części Alp).

Już to dlatego, że miejscowi zawsze uważali swoje góry, lasy i jeziora za najcenniejsze bogactwo. Starali się więc nie szaleć z gigantycznymi inwestycjami – także tymi narciarskimi, które niekiedy przecież oznaczają ingerencję w krajobraz. Dzięki temu region zachował swój charakter w postaci, by tak rzec, modelu sielankowego zimowego wypoczynku.

Już to – wreszcie – dzięki docenianemu zwłaszcza przez tych, którzy w Alpach bywają często, zróżnicowaniu oferty. Bo w Karyntii akurat często używany przez speców od public relations slogan „każdy znajdzie coś dla siebie” jest… prawdziwy. Zacznijmy od narciarskich rodzin z małymi dziećmi. Dla nich ideałem może być…

Katschberg,

uznawany za jeden z najlepszych ośrodków zimowych dla dzieci w całej Austrii. Ta stosunkowa wysoko położona (zwłaszcza jak na Karyntię), bo na 1600 m n.p.m., i sprawiająca wrażenie odciętej od świata stacja nie bez powodu reklamuje się hasłem „Katschi – dziecięcy świat”.

Są tam wydzielone dla dzieci partie stoków i trasy, a do tego wyciągi wyposażone w zabezpieczenia przed wypadnięciem, park zabaw na śniegu, pawilony, w których można się ogrzać, i szkoły narciarskie ze specjalnie dobieranymi instruktorami. Atrakcją może być też biowyciąg, ciągniony przez… nordyckie konie.

fot. Tomasz Osuchowski („Ski Magazyn”)

A już pod koniec tygodnia nauki zabieramy dzieci na normalne trasy – zapewniają szefowie szkółki FreschUp, jednej z kilku szkółek narciarskich specjalizujących się w zarażaniu najmłodszych tą pasją. A tras jest w rejonie Katschberg ok. 70 km – z przewagą łatwiejszych, choć oczywiście są i takie o wyższym stopniu trudności. Do tego dochodzi możliwość jazdy poza trasami – w tym w dość rzadkim lesie (co uwielbiają również dzieci, bo naturalne przeszkody w postaci drzew to szansa na świetny trening i superprzygoda).

A kiedy już dziecko zacznie sobie samodzielnie radzić, cała rodzina może wybrać się na sześciokilometrową trasę z górującego nad Katschbergiem szczytu Aineck (2220 m n.p.m.), którą Austriacy nazwali (i oznaczyli) jako… autostradę A-1. Z racji szerokości i jednostajnego nachylenia i doskonałego bez względu na pogodę przygotowania (jeździłem tam w potwornej śnieżycy, ale na A-1 nie napotkałem najmniejszej muldy czy zaspy).

fot. Tomasz Osuchowski („Ski Magazyn”)

Zatem drugi slogan promocyjny Katschbergu mógłby brzmieć: „Autostradą z samej góry”.

Rodzice nastolatków powinni z kolei zastanowić się nad wyprawą do

Nassfeld.

Tamtejsze funparki, stoki z celowo utrzymywanymi muldami czy odcinki z możliwością pomiaru czasu i filmowej rejestracji przejazdu (w ramach Ski Movie) powinny skutecznie rozładować młodzieżową energię. Takich atrakcji mogą spróbować również rodzice. Poszukiwacze mocnych wrażeń powinni zwłaszcza zaliczyć wariant „The Snake” – ok. 700 m zjazdu przez las z zaskakującymi zakrętami, skoczniami i innymi przeszkodami terenowymi.

fot. Tomasz Osuchowski („Ski Magazyn”)

Swoje robi też to, że ośrodek oferuje 110 km tras wytyczonych na trzech okolicznych szczytach. Większość zjazdów oznaczona jest kolorem czerwonym, ale zwykle są wystarczająco szerokie, a w najtrudniejszych miejscach można skorzystać z łagodniejszych objazdów. Na dodatek jakość śniegu jest zwykle przednia: swoje robi mikroklimat, kształtowany przez częste niże znad Adriatyku, które przynoszą śnieg, i system sztucznego dośnieżania, obejmujący 100 proc. nartostrad (Nassfeld było jedną z pierwszych szczycących się tym kurortów w Alpach).

Co też ciekawe, kluczowym pomysłem na rozwój Nassfeld okazało się zainwestowanie w Millennium Express – nowoczesną kolejkę gondolową, która pozwala dostać się do centrum stacji na Kofelplatz Madritsche (ok. 2000 m n.p.m.) z doliny Gailtal. Jeszcze kilkanaście lat temu do Nassfeld prowadziła jedynie wąska, kręta i stroma droga, zagrożona na dodatek lawinami. Wystarczyła większa fala opadów i stacja stawała się niedostępna. Teraz można do niej dotrzeć w niespełna 20 minut praktycznie bez względu na pogodę.

fot. Tomasz Osuchowski („Ski Magazyn”)

Millennium Express jest na dodatek najdłuższą tego rodzaju kolejką w Alpach – ma blisko 6 km długości (pokonuje 1309 m różnicy poziomów). Równocześnie przyczynia się walnie do rozwoju całej doliny, bo wielu gości nocuje właśnie w wioskach na dole: kwatery są dużo tańsze niż w, świetnych zresztą, hotelach w położonym na wysokości 1500 m n.p.m. Sonnenalpe Nassfeld. Do kolejki zaś ze wszystkich zakątków dolin Gailtal i Gitschtal oraz znad jeziora Weissensee kursują skibusy. Znaczenie ma i to, że nie trzeba wozić z sobą nart: wielka przechowalnia przy dolnej stacji Millennium Express jest bowiem gratis. Widocznie jakoś się to opłaca.

fot. Tomasz Osuchowski („Ski Magazyn”)

Nie bez znaczenia są wreszcie rozmaite rodzinne promocje. Gdzie bowiem np. dziecko poniżej 10. roku życia dzielące pokój z rodzicami (bądź dziadkami) dostanie w niektórych terminach w ramach akcji Nassfeld Ski Surprise za darmo zakwaterowanie, wyżywienie i skipass?

Atrakcją stacji mają być także zawody (czy raczej zabawa) „Schlag das Ass”. Wpisano je nawet do Księgi Rekordów Guinessa jako „najdłuższy narciarski wyścig świata”. Nie bez powodu: uczestnicy mają do pokonania 25,6 km i 6 tys. m różnicy poziomów.

Reguły są proste: na trasę w regularnych odstępach czasu wypuszczane są grupy po 20 osób. Po krótkim podbiegu zaczyna się właściwy zjazd. Trzeba się zmieścić między dość rzadko rozstawionymi bramkami (dlatego wielu uczestników jedzie na nartach do supergiganta). Na odpoczynek można sobie pozwolić jedynie na wyciągach (trasa, wiodąca przez trzy masywy należące do stacji, podzielona jest na odcinki, na które zawodnicy są wywożeni kolejnymi krzesełkami, orczykiem i gondolą). Choć ma to być przede wszystkim zabawa, to wielu uczestników traktuje je śmiertelnie poważnie, a ich ambicja udziela się reszcie – walka jest zatem zacięta. A na starcie staje zwykle kilkuset zawodników – w tym eksczłonkowie austriackiej kadry narodowej, mający na koncie zwycięstwa w zawodach alpejskiego Pucharu Świata (m.in. Armin Assinger, który patronuje imprezie: „Schlag dasAss” znaczy „Pobij Assa”).

Tak się składa, że miałem frajdę wystartować w „Schlag dasAss” – i to jako pierwszy Polak w dziejach imprezy. O zajętym miejscu może wszelako już nie wspominajmy…

A już osobną jakością jest serwowana przez hotele i chaty na zboczach Nassfeld kuchnia – fascynująca mieszanka smaków austriackich górali i wątków śródziemnomorskich. Wszak granica biegnie przez najbliższą grań!

W efekcie Nassfeld zaliczane jest dziś do pierwszej dziesiątki najlepszych ośrodków zimowych Austrii.

Równe mu sławą w Karyntii może być co najwyżej

Bad Kleinkirchheim.

To już najprawdziwszy zimowy kurort – nie tylko dlatego, że szczyci się trasami alpejskiego Pucharu Świata, częstą rolą gospodarza branżowych imprez w rodzaju World Ski Test, ale też dzięki marce swoich term.

fot. Tomasz Osuchowski („Ski Magazyn”)

Owszem, obiektami spa i termami chwalą się teraz niemal wszyscy, lecz te karyntyjskie nie bez powodu oceniane są szczególnie wysoko. Bad Kleinkirchheim przynajmniej od pół wieku słynie jako stacja narciarska i jako kurort wellness właśnie (wcześniej była to rolnicza osada z historią sięgającą przynajmniej średniowiecza, której ślady pozostały do dziś i wpływają na nastrój w ośrodku). Dość powiedzieć, że jeden z kompleksów wodnych, nawiązujący do rzymskich tradycji, Thermal Römerbad, leży tuż obok mety trasy Pucharu Świata. Swoje mówi też statystyka: ma 12 000 m kw. powierzchni, na której rozmieszczono 13 rozmaitego rodzaju saun, baseny (także zewnętrzne), strefy relaksu itp. Obszerna jest również lista dolegliwości, na które pomagać mają ciepłe źródła. Thermal Römerbad razem z Thermal St.Katherin i dziesiątkami wellness hotelowych dają Bad Kleinkirchheim mocną pozycję w rankingu kurortów zdrowotno-relaksacyjnych. Nawiasem mówiąc, Thermal St.Katherin chwali się mierzącą 86 m wewnętrzną zjeżdżalnią – najdłuższą w Karyntii, a przyciągającą zwłaszcza najmłodszych gości.

By wrócić do nart: Bad Kleinkirchheim oferuje ponad 100 km przygotowanych stoków (zwykle klasyfikowanych jako średniej trudności), obsługiwanych przez 24 kolejki.

fot. Tomasz Osuchowski („Ski Magazyn”)

Narciarskim zaś ambasadorem ośrodka jest mistrz olimpijski i wielokrotny triumfator Pucharu Świata w zjeździe Franz Klammer. To bodaj najsłynniejszy w dziejach austriacki narciarz – sami Austriacy mówią o nim „Kaiser”, a jaką wagę ma w tym kraju słowo „cesarz”, tłumaczyć nie trzeba. Równocześnie Franza często można po prostu spotkać na trasach ośrodka, podczas śniadania czy après-ski w którejś z restauracji czy barów.

fot. Tomasz Osuchowski („Ski Magazyn”)

Nie dziwi też, że stacja proponuje rozmaite promocje ułatwiające łączenie relaksu na nartach z odpoczynkiem w ciepłej wodzie: a to wolne wstępy do term dla posiadaczy stosownej długości karnetów na wyciągi, a to możliwość wyboru między karnetem narciarskim a wstępem na termy.

Mamy wreszcie w Karyntii miejsce typu secret point. To

Heiligenblut,

mała osada położona w Wysokich Taurach, niemal u stóp Grossglocknera (3798 m n.p.m.). Już sam widok na najwyższy – i faktycznie majestatyczny – szczyt Austrii wart jest docenienia. A dochodzi do tego choćby zacny zwykle pod względem ilości i jakości śnieg: jeździ się tam bowiem powyżej górnej granicy lasu, między 1204 a 2989 m n.p.m. Nic dziwnego, że nawet wśród miejscowych (a to zawsze jest najpewniejszą rekomendacją) miejsce od dawna uchodzi za doskonały teren do freeride’u.

fot. Tommy Superstar („Ski Magazyn”)

Przewodnicy z ośrodka, zgodnie z najnowszymi trendami, wytyczyli cztery oznakowane i zabezpieczone strefy do jazdy terenowej – o różnych stopniach trudności, a więc dostępne także dla chcących rozpocząć dopiero zabawę z jazdą off piste. Łącznie mają one 25 km kw. Znaczenie ma i to, że są łatwo dostępne z kolejek – zwykle nie wymagają podchodzenia (co ma znaczenie zwłaszcza dla snowboardzistów).

fot. Tommy Superstar („Ski Magazyn”)

Innym wyzwaniem są wysokogórskie szlaki skiturowe. A bezpieczeństwo podczas pozatrasowych wypraw podnosi Skitour Freeride Checkpoint, czyli system elektronicznego bieżącego monitoringu i informacji o warunkach panujących na okolicznych zboczach.

Prócz tego jest naturalnie sporo (55 km) tras ratrakowanych. Cały obszar Grossglockner Heiligenblut obsługuje 12 wyciągów (w tym cztery gondolki). Jedna z kolejek wiedzie… szybem używanym niegdyś do transportu urobku z miejscowej kopalni srebra. Historyczną ciekawostką jest też gotycki kościółek świętego Wincenta – kiedyś miejsce pielgrzymek z racji przechowywanej w nim ponoć relikwii w postaci krwi Chrystusa przywiezionej w 914 r. z Konstantynopola.

Mistyczny nastrój Heiligenblut tworzy zwłaszcza natura: śnieg, cisza i masyw Grossglocknera na horyzoncie. Sielanka jak na Karyntię przystało.

fot. Tommy Superstar („Ski Magazyn”)