Parę newsów o Livigno

Dzisiejsze Livigno to nie tylko wioska z zajmującą historią („Livigno, czyli magia strefy wolnocłowej”, 14 marca b.r.) i strefą wolnocłową, ale też świetny – z racji topografii, klimatu i prowadzonej przez gospodarzy polityki inwestycyjno-promocyjnej – obszar narciarski.

Jasne, 110 km wytyczonych tras narciarsko-snowboardowych nikogo z jeżdżących dziś w Alpach dziś nie zdziwi. Ale już fakt, że wytyczone są one mniej więcej po połowie na zboczach o północnej i południowej ekspozycji jest sporym atutem. Dzięki temu bowiem można precyzyjnie wykorzystywać działanie słońca – przed południem jeździć po jednej stronie doliny, a potem – po przeciwnej. Zwłaszcza, że Livigno jest akurat miejscem, w którym słońce operuje ostro i często. Łagodzi to nieco niskie czasem (to kolejna cecha tutejszego mikroklimatu) temperatury.

Dość wspomnieć, że pod koniec minionego tygodnia termometr wskazywał 16 stopni poniżej zera – a zważywszy na silny wiatr odczuwalna temperatura była jeszcze niższa.

Z drugiej strony efektem jest możliwość doskonałego przygotowania tras – zwłaszcza jeśli dodać do tego doświadczenie gospodarzy w tej mierze (by sprostać ostremu słońcu Włosi siłą rzeczy musieli pracować nad najbardziej efektywnymi sposobami utrzymania nartostrad i ich sztucznego dośnieżania).

Innym elementem promocji ośrodka są rozmaite zawody (jakże lubiane we Włoszech) – czy to narciarskie, czy snowboardowe. Już teraz choćby przygotowuje się w Livigno skocznie dla uczestników planowanego na połowę kwietnia „Nine Knights”, czyli pokazu snowboardowych i freestyle’ owych dropów ze skoczni w kształcie… murów średniowiecznych zamków.

Naturalnie stacja wykorzystuje też modę na jazdę poza trasami. Ciekawe jednak, że choć większość z tzw. freeride zone można zjechać na własną odpowiedzialność, to jest i taka, którą powinno się pokonywać jedynie w towarzystwie certyfikowanego alpejskiego przewodnika. I nie ma z żartów: niebezpieczeństwem  są nie tylko skalne uskoki, ale i mandat wymierzony przez stosowną policję (sam byłem świadkiem błyskawicznej akcji pojmania grupy niesfornych snowboardzistów).

Naturalnie nie ma ideałów. Pytanie choćby, dlaczego na stokach Livigno sporadycznie tylko można natknąć się na schroniska, bary i restauracje – w porównaniu nie tylko do stacji austriackich, francuskich czy szwajcarskich, ale i innych ośrodków włoskich: czy to niedalekiego Bormio i Santa Cateriny, czy Południowego Tyrolu. Dość wspomnieć, że w znakomitym skądinąd, bo dużo bardziej urozmaiconym terenowo niż konkurencyjna Carousella, rejonie Mottolino są ledwie dwa (!) miejsca, w których można coś zjeść i wypić (na dodatek w jednym z nich espresso podają w tekturowych kubkach…). Albo dlaczego przy górnych stacjach wyciągów nie ma dużych tablic z mapami tras?

PS. Kiedy w niedzielę wyjeżdżaliśmy z Livigno, zaczynało sypać. Zaś szwajcarscy pogranicznicy dwukrotnie machnęli rękami na widok naszego – co nieco jednak wyładowanego kontrabandą ze strefy wolnocłowej – autobusu.