Livigno, czyli magia strefy wolnocłowej

Położone przy granicy włosko-szwajcarskiej Livigno jest jednym z najbardziej popularnych wśród Polaków alpejskich kurortów. Prócz stoków, przedniego śniegu i słońca, magnesem jest możliwość zrobienia bezcłowych zakupów. Ale pewnie mało kto wie, skąd się ona wzięła.

Tak samo szerzej nieznana wśród gości z Polski jest pouczająca historia tej położonej na krańcu Alta Valtellina i wysokości 1800 m n.p.m. wioski.

A sięga ona XII wieku. Pierwsza wzmianka o Livigno pochodzi z 1187 roku – jest to zapis o obowiązkach feudalnych przysiółka. W 1300 r. ruszyła budowa pierwszego kościoła – pod wezwaniem Świętej Marii Rodzącej. Do dziś zresztą jest on siedzibą tutejszej parafii, szczycącej się mianem najwyżej położonej w Europie. Potem powstało kolejnych… osiem świątyń.

W połowie XIV wieku Livigno popada w zależność od odległego o 50 km Bormio – już wtedy głównego miasta doliny. Ale dwa wieki później zaczyna walkę o status niezależnej osady i w efekcie stopniowo zdobywa rozmaite przywileje (bądź ich obietnice) od władców zainteresowanych w przychylności mieszkańców wioski leżącej w jednym z ważnych strategicznie punktów Alp – bo na granicy północy z południem Europy. Przykładowo, sam Napoleon w 1805 r. przyrzekł zwolnić handel w Livigno z obowiązku odprowadzania opłat celnych. W 1865 r. stało się to faktem (choć oczywiście już nie cesarz Francuzów o tym zdecydował, lecz władze Lombardii).  I obowiązuje do dziś, mocą ustawy z lipca 1910 r. Obejmuje zaś m.in. alkohole, tytoń, kosmetyki i benzynę (w tym tygodniu etylina 95 kosztuje niewiele ponad euro).

Od XIX w. datuje się też turystyczna kariera wioski: w 1880 r. gości zaczęło przyjmować schronisko Albergio Alpina. W 1912 r. doprowadzono do Livigno kable telefoniczne, ale elektryczność zawitała tu dopiero w 1924 r. Tragedią – w postaci  zniszczenia wielu zagród – była wielka lawina w 1951. Szansą zaś – decyzja o udostępnieniu dla ruchu samochodowego tunelu Munt la Schera, prowadzącego w kierunku szwajcarskiego Zernez (a dalej: St. Moritz oraz Austrii) – pierwotnie służył on bowiem jedynie budowniczym wielkiej zapory tuż za opłotkami wioski.  Bo wprawdzie pierwszy wyciąg narciarski ruszył w Livigno w 1953 r., a szkoła narciarska – w 1959 r., ale dopiero po 1968 r. goście z północy nadali tutejszej turystyce, zarówno zimowej, jak letniej, odpowiedniej dynamiki.

Przez długie lata kurort był ważnym miejscem wypoczynku dla narciarzy z Wielkiej Brytanii. Sam pamiętam, jak w połowie lat 90. XX w. w co drugiej livignieńskiej pizzerii oferowano także „English breakfast”. Nie też jest przypadkiem, że w minionym roku w cenionym na Wyspach plebiscycie World Snow Awards Livigno zdobyło tytuł „najlepszego ośrodka narciarskiego Europy”. Przyjeżdżali tu także chętnie narciarze z krajów Beneluksu oraz z… Republiki Południowej Afryki.

Dziś wioska ma już międzynarodowy mir: wśród gości pojawili się choćby Rosjanie (choć szczęśliwie nie ci nowobogaccy), Czesi i Polacy. Doszło do tego, że w hotelu San Carlo, w którym przyszło mi mieszkać, z Polski pochodzi nie tylko część personelu, ale też po polsku drukowane jest kolacyjne menu. Ba, włoscy kelnerzy z bezbłędnym akcentem wymawiają trudne było nie było słowa „wieprzowina” czy „gulasz z jelenia”.

W latach 90. XX wieku swoje zrobił też urodzony w Livigno – i tu stawiający pierwsze kroki na nartach – znakomity alpejczyk Giorgio Rocca. Nic dziwnego, że jego imieniem nazwana jest jedna z czarnych tras w regionie Mottolino.
Podsumowując zatem: Livigno jest przykładem jak z przysiółka na końcu świata można zrobić – powoli, ale uparcie – światowej sławy ośrodek turystyczny.

PS. Z kronikarskiego obowiązku parę faktów tyczących współczesnego Livigno podam w następnej notce. Będzie m.in. o unikalnym rozwiązaniu mającym podnieść bezpieczeństwo w jeździe poza wytycznymi trasami.