Górale wedle Tischnera

Przez kilka dni w Łopusznej  k. Nowego Targu odbywał się Festiwal Tischnerowski, mający upamiętnić 10. rocznicę śmierci Wielebnego – jak przyjaciele nazywali ks. prof. Józefa Tischnera. Miałem zaszczyt znać Księdza Profesora z pracy w dawnym „Tygodniku Powszechnym”. Musiałem więc pojechać teraz do Łopusznej (zresztą grupa jego znajomych spotyka się tam od dawna co roku w ramach Wypominków Tischnerowskich).

Można o nim pisać tomy. Jako o cenionym w świecie filozofie i teologu oraz żywo dyskutowanym w Polsce publicyście, wnikliwie analizującym narodowe zalety i przywary, rodzime kłopoty z wolnością, trapiącą wielu mentalność homo sovieticus czy manowce, na jakie trafił Kościół ze swoimi proboszczami i biskupami. Jako o uwielbianym duszpasterzu i kaznodziei, którego język trafiał zarówno do studentów i inteligencji, jak do górali i robotników (był wszak Tischner przecież kapelanem Solidarności – tej dawnej, z czasów po Sierpniu‘ 80 i z epoki stanu wojennego). Jako wreszcie właśnie o góralu, z którego mieszkańcy Podhala byli dumni i którego kochali.

Wspominano więc i w Łopusznej Tischnera. Można było przypomnieć sobie jego kazania (m.in. podczas mszy na polanie pod Turbaczem, gdzie Tischner za PRL odprawiał słynne nabożeństwa za Ojczyznę, odtworzono piękną refleksję o sile i naturze miłości między chłopakiem i dziewczyną, a ilustracją były wykonywane na żywo góralskie przyśpiewki).

 Msza na Turbaczu (fot. Piotr Uss Wąsowicz)

Można było oglądać filmy z jego udziałem. Można było również posłuchać muzyki, którą kochał – tej z okolic Łopusznej, ale też ze Spisza i Orawy (skądinąd różnią się zarówno brzmieniem, jak tematami tekstów). Posmakować moskoli, oscypków i bryndzy (a to najlepszy na nie czas, bo owce pasą się swobodnie na halach). Albo po prostu pochodzić po jego górach, wspinając się chociażby – co ważne: w towarzystwie miejscowych przewodników – nie tak dawno wytyczonym „szlakiem partyzanckim” na Turbacz właśnie.

 

 Koncert „Górale księdzu Tischnerowi” (fot. Piotr Uss Wąsowicz)

Można było wreszcie pogadać o górach, góralach i góralszczyźnie – oraz o przyszłości Podhala. Okazuje się, na przykład, że najwięksi miłośnicy tego regionu rozmaicie postrzegali jego mieszkańców. Władysław Przerwa Tetmajer miał zupełnie inny wizerunek górala (nie bez powodu wielu górali oskarżało go niegdyś  o naigrawanie się z góralszczyzny)  niż Seweryn Goszczyński (który, jak podkreśliła prof. Anna Mlekodaj z Nowego Targu „myślał o góralach dobrze, ale naiwnie”) czy ks. Tischner właśnie.

Tischner podziwiał mianowicie góralską otwartość i szczerość uczuć, choć zdawał sobie sprawę – i dawał temu wyraz w swoich kazaniach – że górale nie mają wcale mniej wad niż inni ludzie. A istotą góralskiej duszy jest rozdarcie między specyficzną pobożnością, a skłonnością do prowokowania sytuacji niebezpiecznych i niespotykanym umiłowaniem wolności (nie przez przypadek „Nuta o Ślebodzie” była bodaj najczęściej śpiewaną podczas Festiwalu pieśnią).

Za to odpowiedź na pytanie o przyszłość Podhala zabrzmiała mocno pesymistycznie: region potwornie szybko ulega komercjalizacji, jest wręcz traktowany i sprzedawany jako produkt. Antoni Kroh, związany z Tatrami pisarz i etnograf, ubolewał, że nowe domy na Podhalu są utrzymane w stylu „burdelowo-mauretańskim” i prorokował, że w związku z taką estetyką niedługo nikt na Podhale nie będzie już przyjeżdżał. Ale to opinię, że „góral zawsze sobie poradzi” przyjęto najgorętszymi brawami.

Niestety, nie dowiemy się, co by dziś o swojej Ojczyźnie – Podhalu i Polsce – powiedział ks. Tischner. W każdym razie hasło festiwalu nie bez powodu brzmiało „Chcę wam dodać ducha”.