Smutne narty w Sarajewie

Swego czasu miasto to kojarzyło się głównie z zamachem na arcyksięcia Ferdynanda (a więc początkiem I wojny światowej) oraz z zimowymi igrzyskami 1984 r. (i m.in. szóstym miejscem Małgorzata Tlałki w slalomie, bodaj ostatnim poważnym sukcesem polskiego narciarstwa alpejskiego). Dziś przeważa inna pamięć – Sarajewo stało się symbolem konfliktu na Bałkanach. Kiedy przez kilka ostatnich dniach  miałem okazję naocznie poznawać Sarajewo, nie przestawałem się dziwić, jak położone w kotlinie, odcięte od wody i energii miasto mogło przez ponad 3 lata opierać się rozlokowanym na okolicznych wzgórzach siłom serbskim.

Skutki wojny widać w Sarajewie do dziś. Oczywiście największe wrażenie wywierają tabliczki z nazwiskami zabitych przez snajperów czy artyleryjskie pociski mieszkańców i ślady karabinowych serii na fasadach wielu kamienic. Ale konflikt uderzył też w dziedzinę, zdawałoby się, kompletnie neutralną – sport i właśnie narciarstwo.

Po olimpiadzie Sarajewu marzyła się pozycja renomowanego – i rozsławionego igrzyskami – ośrodka zimowego. Atutem miała być również przygotowana na zawody infrastruktura: nowoczesne jak na tamte czasy wyciągi w masywie Jahoriny (tam rozgrywano konkurencje alpejskie kobiet) i Bjelasnicy (gdzie ścigali się mężczyźni).

Instalacje te, owszem, przetrwały wojnę. Są wciąż czynne. Na Jahorinie jeździ się na wysokości ponad 2 tys. m n.p.m., a jest tam 5 wyciągów krzesełkowych (w tym dwa sześcioosobowe), nie licząc kilku orczyków. Bjelasnica oferuje trzyosobowe krzesło i pięć orczyków. Ale, na przykład, zamontowane tam przed laty armatki stoją w jakimś magazynie, bo zarządzający stacją nie płacili ich austriackim właścicielom za wynajem. Kiedy więc śniegu jest niewiele – a tak było podczas mojego pobytu – można jeździć tylko w najwyższych partiach masywu, a do doliny trzeba zjechać… wyciągiem.

Rzecz też nawet nie w tym, że tylko sporadycznie na tamtejszych trasach pojawiają się cudzoziemscy narciarze czy snowboardziści. Najgorsze, że niechęć religijno-narodowościowa przeniosła się też na narty. To nie do uwierzenia, ale okazuje się, że muzułmanie (czyli Bośniacy) i katolicy (Chorwaci) jeżdżą niemal wyłącznie na Bjelasnicy, a prawosławni (Serbowie) na Jahorinie.

To jest najsmutniejsze w sarajewskich nartach.