Raport z drogi na narty AD 2022 (I)

Tak się złożyło, że w ostatnich dniach trzy razy byłem na krótkich narciarskich wypadach w Alpy. A czasy są takie, że prócz wrażeń z jazdy ważne są wrażenia tyczące bezpieczeństwa pandemicznego.

Oto ich krótki wykaz.`

Wyjazd I (13-16 grudnia 2021): trentińska Madonna di Campiglio

Zaczęło się jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia podróżą do Madonny di Campiglio – o czym już tutaj wspominałem.

Teraz jednak skupmy się właśnie na poziomie antycovidowych zabezpieczeń. Od razu zdradzę: jak się okaże wzorcowym. Otóż niespełna tydzień przed terminem 3Tre rząd w Rzymie ogłosił, że oprócz tzw. Green Passu (czyli europejskiego dowodu dwukrotnego zaszczepienia przeciwko SARS-CoV-2) bądź certyfikatu poświadczającego status tzw. ozdrowieńca przy wjeździe do Włoch trzeba teraz – by uniknąć kwarantanny – przedstawić aktualny wynik testu PCR. Co więcej, sprawdzali to już przedstawiciele linii lotniczej podczas odprawy w Polsce. Z kolei na miejscu przybysza od razu uderzało to, że wszyscy karnie osłaniali nos i usta – i to nie, jak nad Wisłą, bawełnianymi szmatkami bądź wypłowiałymi od wielokrotnego prania niebieskawymi maseczkami do drobnych zabiegów chirurgicznych, ale dającymi rzeczywistą ochronę FFP2. Także kierowca busa wiozącego gości z lotniska w Bergamo do Madonny di Campiglio przez całą trzygodzinną podróż miał założoną maseczkę.

Podobnie było w hotelu. Pierwsze po powitaniu pytanie recepcjonisty tyczyło Green Passu – dopiero po sprawdzeniu kodu QR przystąpił do wydawania kluczy. Rygor maseczkowy był przestrzegany nie tylko na korytarzach czy w narciarni, ale także w części restauracyjnej. I to do tego stopnia, że goście ściągali osłony dopiero, gdy zasiedli do stołów. W każdej innej sytuacji – choćby w drodze do tzw. szwedzkiego stołu – usta i nosy wszyscy mieli osłonięte.

I nie było od tego żadnych wyjątków. Dowód? Tak się złożyło, że w hotelu Bertelli, w którym nocowałem, kwaterowała też slalomowa reprezentacja Niemiec. Wszyscy jej członkowie, podobnie jak pozostali goście, podczas śniadań czy kolacji ściągali maseczki ochronne jedynie w trakcie spożywania posiłków. Maseczek używali też naturalnie, poruszając się po wspólnych przestrzeniach hotelowych.

Personel – w tym kelnerzy i barmani – pracowali w maseczkach cały czas.

Podobnie było w restauracjach w mieście – w tym tych najlepszych, nagradzanych gwiazdkami Michelin, jak Il Gallo Cedrone. Ale i położonych wysoko na stokach schronisk – zarówno zawiadywanych przez lokalny samorząd (bo i taka formuła jest tu popularna – dowodem ceniony przez miejscowych Boch pod przełęczą Groste na niemal 1900 m n.p.m.), jak i prywatnych w rodzaju zacisznej chaty Cascina Zelendra na przeciwległym zboczu Pradalago.

Green Passy bądź certyfikaty „ozdrowieńca” trzeba było okazywać również w dolnych stacjach kolejek i wyciągów w dolinie. Personel każdorazowo kontrolował je nie tylko u gości, ale nawet znajomych instruktorów. Co bardziej pomysłowi narciarze, by nie musieć za każdym razem wyciągać telefonów z QR, zafoliowane wydruki mieli naklejone na kaski. Szczęśliwie od niedawna można też zakodować dowód nabycia odporności na skipassie. Jest to dużo wygodniejsze, choć zabieg trzeba powtarzać każdego ranka – chodzi o uniknięcie manipulacji.

Również w gondolkach i na wyciągach – nawet krzesełkowych bez żadnych osłon – trzeba było mieć maseczki. Trzeba też było zachować tzw. social distance.

W gondolach obowiązywały ponadto limity przewożonych narciarzy. Oraz nakaz pozostawiania uchylonych okienek. Obsługa zwracała uwagę na wszystkie te wymogi.

Zabronione jest wreszcie opuszczanie osłon przeciwwiatrowych i zamykanie wywietrzników w gondolach, bo przecież także dobra wentylacja ogranicza groźbę zakażenia.

Nie trzeba dodawać, że wszystkie te zasady są co rusz przypominane stosownymi komunikatami i niepozostawiającymi wątpliwości piktogramami.

Choć początkowo konieczność przestrzegania reguł wydaje się uciążliwa – zwłaszcza zakładanie maseczki przed każdym wsiadaniem na wyciąg – to z czasem można nabrać rutyny (są zresztą już dostępne specjalne zaczepy na kask, ułatwiające mocowanie osłon bez konieczności zdejmowania jego i gogli).

*

Ale kiedy już po powrocie z Madonny podzieliłem się wrażeniami ze znajomą, która w tym samym okresie była na nartach w innym rejonie Włoch, zdradziła, że przez przełęcz Brenner przedostała się bez jakiejkolwiek kontroli, a i w samej stacji, w której przyszło jej jeździć, powszechnie obowiązujące regulacje epidemiologiczne jakby nie istniały.

PS Rychło ciąg dalszy – z Tyrolu, a potem z Lombardii.