Zauchensee, czyli najnowsze odkrycie

Flachau i Wagrain to stacje Ziemi Salzburskiej znane, przynajmniej z nazwy, niemal wszystkim miłośnikom nart – choćby z zawodów alpejskiego Pucharu Świata. Tuż obok, bo za granią, leży zaciszne i piękne Zauchensee.

Choć sezon dopiero się zaczyna, nie wykluczam, że okaże się ono moim odkryciem zimy 2016/17. Bo choć kiedy kilkanaście dni temu tam dotarłem, śniegu nie było, łagodnie mówiąc, za wiele (jak zresztą w większości kurortów Alp), to i tak miejsce robiło wrażenie. Zarówno biorąc pod uwagę urozmaicenie tras, jak i jakość leżącego na nich sztucznego śniegu (a pewnie z takim będziemy mieli coraz częściej do czynienia) – bliska ona była bowiem naturalnemu. A już tylko mogłem sobie wyobrazić, jak zacnie jeździ się tu w terenie…

Ale po kolei.

Zaczęło się w l.70 minionego wieku. Niejaki Benedykt Scheffer wymyślił sobie wówczas, by stoki doliny – znanej wcześniej jedynie górnikom (w okolicy od dziesięcioleci kopano m.in. srebro) i pasterzom (mieli tam trzy szałasy dla owiec i krów) – wykorzystać także dla narciarstwa. Najpierw p. Scheffer postawił orczyki. Z czasem zastępować je zaczęły krzesełka i gondole (choć kilka orczyków działa do dziś i wciąż cieszą się popularnością, bo obsługują doskonałe miejsca). Obok nich stanęły hotele. Rzeczą znamienną – i nie bez znaczenia dla rozwoju stacji – było i to, że postanowiła w nie zainwestować m.in. pochodząca z pobliskiego Radstadt rodzina Michaela Walchofera, wielkiego austriackiego alpejczyka (m.in. wicemistrza olimpijskiego, czterokrotnego medalisty mistrzostw świata oraz trzykrotnego zwycięzcy klasyfikacji zjazdu Pucharu Świata).

Swoje zrobił wreszcie – zwłaszcza wśród samych Austriaków, a jak wiadomo opinia miejscowych jest warta w dwójnasób – fakt, że ośrodek stał się z czasem areną pucharowego zjazdu kobiet.20161217_100524mI to po trasie, która uchodzi w branży za nader wymagającą technicznie!20161217_111510mOto po ponadstumetrowym, a bardzo stromym (i właśnie z tego powodu zamkniętym dla „zwykłych” narciarzy) odcinku startowym ze szczytu Gamskogel (2188 m n.p.m.) zawodniczki muszą wykonać kilka ostrych skrętów, po których wpadają na zacieniony, a równie stromy i powikłany fragment środkowy. Na samym końcu czeka je zaś spory uskok, będący wielkim wyzwaniem dla zmęczonych już nóg.

Tak czy tak dziś właścicielką wyciągów Zauchensee jest córka pana Banedykta, tyleż gościnna, co stanowcza w obejściu, pani Veronika Scheffer. We władaniu ma ponad 70 km ratrakowanych tras (są one z kolei częścią liczącego ponad 760 km nartostrad imperium Ski amadé – kilkudziesięciu stacji Ziemie Salzburskiej połączonych jednym karnetem, systemem promocji itd.). Ich zaletą jest, po pierwsze, zacne urozmaicenie. Po drugie – malowniczość (część wiedzie leśnymi przecinkami, część odkrytym terenem z widokiem na masyw Dachsteinu). A wreszcie klasa przygotowania (ważna zwłaszcza w czasach ubogich w śnieg).20161217_102700mDo tego dochodzą wielkie – a stosunkowo ponoć bezpieczne lawinowo – możliwości jazdy w terenie. By sobie je uzmysłowić, wystarczy uważnie oglądać okoliczne zbocza podczas podróży kolejnymi wyciągami. W moim przypadku doszły jeszcze opowieści przewodniczki, Simone Gruber-Hofer, która urodziła się w pobliżu i w Zauchensee właśnie spędziła narciarskie dzieciństwo, a potem okres nastoletnich, i właśnie często freeride’owych, wypraw z koleżeńską paczką. Z wyraźną nostalgią pokazywała więc różne sekretne zakątki, w których da się kręcić piękne linie.

Co też ważne, obsługujące stację wyciągi są systematycznie unowocześniane. Wymowne jest już to, że najstarsza spośród kolejek jest gondola Schwartzwandbahn, wiodąca niemal na sam Gamskogel właśnie (bo by dotrzeć na samą górę, zawodnicy muszą jeszcze przesiąść się do krótkiej – bo mającej 130 m – kolejki szynowej Weltcupexpress).20161217_095043mZbudowano ją w 1987 r., a na tle pozostałych instalacji robi wrażenie nadzwyczaj już leciwej, muzealnej niemal. To doskonały przykład tempa postępu w instalacjach narciarskich.

Z kolei dla freestyle’owej i snowboardowej młodzieży magnesem musi być Absolut Park na przeciwległych zboczach Shuttleberg w rejonie Flachauwinkl/Kleinarl (spod dolnej stacji gondoli Rosskopfbahn, znajdującej się jeszcze w granicach Zauchensee, można doń dojść na piechotę lub dotrzeć w trzy minuty skibusem). Obiekt robi wrażenie: łączna długość trzech zróżnicowanych pod względem skali trudności (od banalnych po… olimpijską) sięga… 1,5 km. Do tego dochodzą przeszkody w strefie „bez żelaza i plastiku”, gdzie rampy, raile i inne przeszkody wykonane są z naturalnych surowców (zwykle drewnianych bali bądź po prostu pni drzew). Całość robi imponujące wrażenie nawet na tych, którzy skakać nie lubią (bądź są na to zbyt wiekowi) – wymaga więc osobnej opowieści. Zwłaszcza że Flachauwinkl/Kleinarl to równocześnie świetna (tak z racji szerokich tras, jak swej kameralności) stacja rodzinna.

*

Zauchensee wciąż nie jest połączone wyciągami z sąsiednimi kurortami, więc by tam się dostać, trzeba użyć auta bądź skibusa (zwłaszcza że w samej dolinie tuż przy wyciągach noclegi można znaleźć w ledwie kilku hotelach o sportowym standardzie, gros gości szuka więc noclegów w niżej położonych wioskach – m.in. w Altenmarkt). Ale najpewniej już od najbliższego sezonu sytuacja się zmieni: jak zdradził mi dr Christoph Eisinger, dyrektor zarządzający obszaru Ski amadé, w najbliższych latach jedną z trzech kluczowych inwestycji regionu ma być wybudowanie kolejki z Flachau przez Rohrstein na Rosskopf właśnie. Ma mieć długość aż 7 km i najnowocześniejszą, bo wykorzystującą 3 liny (dwie nośne i jedną napędową, co pozwala w dużej mierze uniezależnić się od wiatru) konstrukcję. Każda kabina zabierać ma 28 osób, a przepustowość sięgać 3000 osób na godzinę.

PS Obowiązkowym do odwiedzenia miejscem w Zauchensee jest Burgstallhütte. To położona na samym środku trasy Highliner I (pod liną gondoli o tej samej nazwie) chata o rodowodzie sięgającym… 350 lat. Najpierw służyła jako miejsce schronienia dla pracujących w lokalnych sztolniach górników, od 1988 r. zaś stała się restauracją prowadzoną przez rodzinę państwa Seiwald.

Szczęśliwie zachowała ona wystrój schroniska (z paleniskiem na środku sali głównej, siedziskami z bali przy malutkich stolikach itp.), a i w menu sięga po dawne przepisy – tyleż proste, co pożywne. Warto poprosić choćby o specjalność właściciela i równocześnie szefa kuchni Franza Seiwalda, czyli wołowy rosół gęsty od kawałków mięsa, porwanych naleśników oraz warzyw – a wśród nich… startego chrzanu (ależ to rozgrzewa!).

Albo o serwowaną zwykle jako przystawkę, ale na życzenie także jako samodzielne danie, krwistą kaszankę zmieszaną z przypieczonymi ziemniakami, a podawaną na dodatek z samą w sobie świetną gotowaną kapustą. Wśród samych Austriaków Burgstallhütte uchodzi za jedno z najprzytulniejszych górskich schronisk w całej Ziemi Salzburskiej. A od 19 do 26 marca zamieni się w „najwyższe chłopskie targowisko w Alpach” – pod takim bowiem hasłem w górskich chatach Ski amadé prowadzona jest wielka akcja służąca promocji lokalnych serów, wędlin, pieczywa, kiszonek oraz naturalnie miejscowych napitków! Najpierw można ich popróbować, a potem warto kupić.20161217_134950m