W górach z regułami

Aż czternaście śmiertelnych wypadków w Tatrach w ciągu zaledwie niedawnego tygodnia sprawiło, że odżył temat wprowadzania prawnych reguł przebywania w górach.

Teraz faktycznie wszystko stoi na głowie. By sprowadzić rzecz do najbardziej prozaicznego wymiaru: oto wszyscy podatnicy płacą za ratowanie (albo transport zwłok) ludzi skrajnie lekkomyślnych (to ci, którzy idą w góry w symbolicznych klapkach) albo nawet i świadomych potęgi Natury, tyle że ryzykujących starcie z nią w imię chyba jedynie ambicji, bo wbrew ostrzeżeniom i rozsądkowi. Ileż można mówić, że na pomoc durniom i ryzykantom (co w sumie na jedno wychodzi) idą inni ludzie – też narażający życie?

Fot. TOPR

Fot. TOPR

Pomysłów jest kilka: od administracyjnego (wzorem Słowacji) zamknięcia wyżej położonych szlaków, przez wprowadzenie opłat za akcje ratownicze, po ustanowienie w związku z tym obowiązkowego ubezpieczenie od kosztów ratownictwa (na wzór samochodowego OC).

Wyjście pierwsze, owszem, mogłoby być zasadne w przypadku Tatr. Nie ma jednak chociażby zastosowania w przypadku niższych pasm (a tam też zimą zdarzają się wynikające z bezmyślności wypadki). Nie mówiąc o tym, że nie ma powodu zakazywać korzystania z uroku gór (czy to pieszo, czy na nartach) tym, którzy wiedzą, jak to robić – i mają na dodatek mózg.

Opłaty za akcje ratownicze są już normą w krajach alpejskich czy na Słowacji właśnie. Wiadomo na dodatek (także dzięki mediom, skwapliwie relacjonującym wszelkie przypadki), że koszty te są dość słone (niezależnie od tego, czy pomocy udzielają ratownicy opłacani z pieniędzy publicznych czy prywatnych – na przykład zatrudniani przez kompanie władające kolejkami górskimi). No i bezwzględnie egzekwowane. W efekcie większość turystów czy narciarzy korzystających tam z gór uważniejsze nieco zastanawia się nad ryzykiem. A już na pewno przed wyruszeniem w góry zwykle się ubezpiecza (zwłaszcza że składki wcale nie są wysokie).

Co zaś do wprowadzenia obowiązku ubezpieczenia, to oczywiście też do końca nie zapobiegłoby to wypadkom – i to nie tylko dlatego, że Natura jest nieprzewidywalna. Ba, u niektórych bezczelnych idiotów posiadanie ubezpieczenia może wzmocnić przekonanie, czy wręcz stać się podstawą roszczenia, że oto ratownicy z TOPR czy GOPR mają obowiązek iść im na pomoc w każdych warunkach bez względu na własne ryzyko – oni sami więc mogą ryzykować bardziej.

Mimo to jednak przymus ubezpieczenia stałby się donośnym sygnałem, że oto każdy sam ponosi odpowiedzialność za swą aktywność w górach – i jeśli przeszarżuje, to musi ponieść konsekwencje. W najlepszym (dla siebie) wypadku – te finansowe. Szczególnie wobec polskiej mentalności byłby on nie do przecenienia.

Pytanie oczywiście, jak go egzekwować. W Tatrach składkę można by wliczać do biletów wstępu na teren Tatrzańskiego Parku Narodowego bądź w cenę karnetów na wyciągi. W innych górach zimą w grę wchodziłby ten drugi wariant (nieco droższe, choć niewiele, bilety na wyciągi) – ale co latem? Tu rzecz jest – jeśli przyjąć wariant ubezpieczenia obowiązkowego – do rozważenia.

Nigdy wreszcie dość propagowania rozmaitych kursów zachowania się w górach i rozpoznawania niebezpieczeństw. Czy po prostu przekonywania – najlepiej przez górskie autorytety – że odłożenie wyprawy, zawrócenie z drogi bądź zrezygnowanie ze zjazdu choćby i najpiękniejszą „linią” w dziewiczym śniegu, jeśli tylko rysują się jakieś oznaki pogorszenia pogody, lawiny czy innego niebezpieczeństwa, nie jest dowodem tchórzostwa. Przeciwnie – świadczy o niezależności i odwadze w myśleniu.

Owszem, wypadki w górach tak naprawdę są nie do uniknięcia. Czasem nie wystarcza nawet wielkie doświadczenie i wzorcowe wyposażenie – konieczny okazuje się łut szczęścia. Przykładem pierwsza w tym sezonie zimowym tatrzańska tragedia: oto 3 grudnia ubiegłego roku pod Kozią Strażnicą w Dolinie Złomisk lawina porwała dwóch polskich taterników – śmierć poniósł wtedy uznany przewodnik i wykładowca wysokogórski, ratownik TOPR, znany wielkiej z rozwagi Józef Michalec. Najprawdopodobniej nie popełnił żadnego błędu w ocenie sytuacji – koledzy mówią, że zabrakło mu właśnie tylko drobiny szczęścia…

Lecz najczęściej sprawcą wypadków jest sam człowiek.