Trudna droga prawa szlaku

Ruszyły konsultacje projektu ustawy dotyczącej m.in. ułatwień w budowie infrastruktury narciarskiej.

Już jest gorąco: niektórzy górale twierdzą choćby, że nauczyli się dogadywać co do zasad zagospodarowywania atrakcyjnych terenów i żadne nowe prawo nie jest potrzebne.

Wedle tzw. prawa szlaku na prywatnych gruntach położonych w terenie atrakcyjnym turystycznie (w tym narciarsko) mogłyby być wytyczane trasy turystyczne (czy narciarskie właśnie) i budowana niezbędna infrastruktura (podpory wyciągów itp.) – i to niezależnie od tego, czy zgodę wyrażą na to wszyscy właściciele gruntu.

Oczywiście za ograniczenie możliwości korzystania z posiadanej ziemi przysługiwałoby odszkodowanie ustalane przez sąd.

Jak bowiem dowodzi mec. Janusz Długopolski, ekspert sejmowej komisji sportu i turystyki, prawo szlaku nie oznacza bynajmniej zniesienia własności, lecz sprowadza się do jej ograniczenia w imię dobra publicznego. Przewidywane rozwiązania wymagałyby więc zmian w kodeksie cywilnym.

Nie bez powodu także ustanawiane byłoby na rzecz społeczności lokalnej (czyli gminy). To samorządy wyznaczałyby szlaki turystyczne czy narciarskie w oparciu o miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego.

Inicjatorzy ustawy tak wyjaśniają jej istotę:

Nieruchomość można obciążyć na rzecz gminy prawem, którego treść polega na możliwości ustanowienia (…) powszechnie dostępnych szlaków turystycznych, biegowych, rowerowych, konnych, wodnych, tras narciarskich – biegowych i zjazdowych, ścian wspinaczkowych, punktów widokowych oraz wszelkich innych prawem dopuszczalnych szlaków służących kulturze fizycznej społeczeństwa (prawo szlaku). W ramach ustanawiania szlaku gmina uprawniona jest do budowy na nieruchomości obciążonej koniecznej infrastruktury szlaku.

To rada gminy w drodze głosowania decydowałaby zatem – i to na wniosek większości udziałowców terenu potencjalnej inwestycji – czy przedsięwzięcie jest zgodne z interesem lokalnym.

Prawo szlaku ma być sposobem na pojedynczych często właścicieli, którzy swoim oporem torpedują teraz plany inwestycyjne większości. Symbolem – jeśli chodzi o narciarstwo – stało się przecinanie płotami nartostrad Gubałówki czy Skrzycznego. Problem jednak dotyczy też innych aktywności: choćby dostępu do tych ścian wspinaczkowych w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, do których dojście prowadzi przez prywatne działki.

Projekt ma obecnie status wewnętrznego dokumentu sejmowej komisji kultury fizycznej, sportu i turystyki. Pracuje też nad nim Biuro Analiz Sejmu.

W tym tygodniu projekt był konsultowany z mieszkańcami Podhala. Wielu górali boi się, że prawo szlaku skutkować będzie w praktyce wywłaszczeniami – a w każdym razie do nich sprowadzi się ograniczenie własności.

Z kolei niektórzy samorządowcy uważają, że proponowane procedury byłyby niekorzystne dla gmin, bo to na szczeblu lokalnym (wójta i rady), a nie państwa, miałyby być rozwiązywane ewentualne konflikty własnościowe.

Pada i taki argument, że właściciele atrakcyjnych narciarsko obszarów w końcu nauczyli się dogadywać – i to „bez żadnego ekstra prawa”. Dowodem mają być stacje zimowe w Białce Tatrzańskiej czy Bukowinie. Bodźcem do zgody okazała się nadzieja na zyski z wyciągów, restauracji, parkingów, bazy noclegowej czy wreszcie czynszu dzierżawnego. Zaś wpływ miejscowej społeczności był na tyle silny, że przekonał najbardziej opornych.

Naturalnie pojawiają się też sugestie spisku wielkich inwestorów z kręgu „biznesu narciarskiego”, wspieranych przez lobbystów i interesownych polityków. W tym kontekście pada m.in. nazwa spółki Polskie Koleje Górskie, która niedawno kupiła Polskie Koleje Linowe (PKL).

Niektórzy uczestnicy konsultacji zauważali jednak, że zwłaszcza do właściwego rozwoju stolicy Tatr, czyli Zakopanego, inwestycje w narciarstwo są konieczne – te zaś tam bez prawa szlaku są trudno wyobrażalne.

Kto wie, czy dużo ważniejszy nie jest jednak zupełnie inny zapis proponowanej ustawy. Jak bowiem zauważa Bartłomiej Kuraś, dziennikarz „Gazety w Krakowie”, od dawna śledzący losy inwestycji w polskich górach, projektodawcy chcą „otworzyć dla biznesu narciarskiego także parki narodowe i rezerwaty przyrody”.

Przewidują mianowicie, że inwestycje zajmujące powierzchnię do 5 ha w parkach narodowych, rezerwatach i obszarach Natura 2000 oraz do 20 ha w parkach krajobrazowych i na terenach niechronionych nie będą musiały być badane pod kątem oceny oddziaływania na środowisko i starać się o tzw. zgodę środowiskową.

Gdyby parlament przyjął to rozwiązanie, nie byłoby już przeszkód prawnych w, na przykład, doprowadzeniu armatek śnieżnych na stoki Kasprowego Wierchu, leżące przecież w granicach Tatrzańskiego Parku Narodowego. Niektórzy ekolodzy twierdzą, że szum instalacji do naśnieżania płoszy dziką zwierzynę, a pobór wody do produkcji śniegu spowodowałby nieodwracalną degradację tatrzańskiej przyrody. Są jednak i tacy, którzy dowodzą, że sztuczne naśnieżanie ma dobre strony: grubsza warstwa śniegu w rejonie tras narciarskich sprzyja zwłaszcza górskiej roślinności.

Poselska inicjatywa przewiduje także narzędzia przeciwko organizacjom pozarządowym, jeśli te działałyby w „złej wierze”. Inwestorzy mogliby wtedy złożyć wniosek o wyłączenie ich z postępowania administracyjnego przy uzyskiwaniu zezwoleń na narciarskie zagospodarowanie terenu.

Ekolodzy już zapowiedzieli protesty, jeśli tylko sejmowe Biuro Analiz zaaprobuje propozycje Komisji. Jeśli ustawa zostałaby uchwalona, to problem prawa szlaku stanie się też zapewne przedmiotem obrad Trybunału Konstytucyjnego, a ułatwienia dla biznesu w parkach narodowych i rezerwatach – Komisji Europejskiej.