Ski-joëring na apres ski
Tzw. apres ski kojarzy się zwykle łojeniem piwa bądź drinków w barach przy dolnych stacjach wyciągów, a w skrajnych wypadkach także z tańcami w butach narciarskich (czasem na stołach) przy dźwiękach głośnej – i niezbyt wybrednej – muzyki. Są jednak i inne pomysły na rozrywkę po nartach. Ot choćby ski-joëring.
Ski-joëring we francuskiej stacji narciarskiej Les Arcs
Zaczęło się w Skandynawii. Jako że jej mieszkańcy między odległymi często o wiele kilometrów osadami musieli przemieszczać się na nartach, to wpadli na pomysł, by zaprząc do nich… zwierzęta, bo wtedy mogli szybciej dotrzeć do celu. Na początku ciągnęły ich renifery, a w końcu zaczęli wykorzystywać do tego konie.
Na początku XX wieku ktoś zaczął popisywać się jazdą na nartach za końmi w słynnym już wtedy szwajcarskim kurorcie St. Moritz. Pomysł podchwycili wypoczywający tam Brytyjczycy – znani wszak z miłości zarówno do koni, jak do sportów górskich. W ten sposób ski-joëring stał się jedną z form zabawy na śniegu.
Swoje robiło też to, że zwierzęta wykorzystywano wtedy w Alpach do wciągania narciarzy pod górę zanim nastąpiła era wyciągów narciarskich. Tak było na przykład we Francji.
Co ważne, aby dziś uprawiać ten sport podobno nie trzeba wcale umieć jeździć konno. Wystarczy w miarę dobrze jeździć czuć się na nartach. Ponoć ledwie po paru minutach instruktażu (dotyczącego zajęcia poprawnej pozycji za zwierzęciem oraz wykonywania odpowiednich gestów, aby nim pokierować) można jeździć na całego.
Szkoły ski-joëringu i trasy do uprawiania tego sportu można znaleźć m. in. w popularnych także wśród polskich narciarzy francuskich stacjach zimowych: Alpe d’Huez, Les Arcs i Orres. Oraz naturalnie w kolebce tej dyscypliny, czyli St. Moritz. A czasami i na Podhalu.