Niepełnosprawni na nartach

Media i kibice słusznie chylą czoło przed uczestnikami zakończonej właśnie w Londynie paraolimpiady. Może w efekcie zmieni się wreszcie podejście państwa i sponsorów do ludzi niepełnosprawnych, którzy uprawiają sport. A są wśród nich także narciarze.

Alpejski Puchar Europy niepełnosprawnych, lodowiec Pitztal grudzień ub. roku (fot. Dariusz Urbanowicz)

W minionym sezonie, będąc na tyrolskim lodowcu Pitztal, trafiłem przez przypadek na zawody alpejskiego Pucharu Europy niepełnosprawnych. Wrażenie było ogromne – czemu tu dałem wyraz („Sportowcy godni pokłonu”, 12 grudnia 2011 r.).

Pisałem m.in.: „Jak wielki hart ducha, samozaparcie, odwagę, ale i nadzieję i radość życia muszą mieć ludzie bez nóg, rąk czy wzroku, by stanąć na starcie super giganta, giganta bądź slalomu, a potem ruszyć w dół między bramki. I jak muszą kochać narty! A jadą z prędkością, którym pozazdrościć im może większość teoretycznie pełnosprawnych narciarzy”.

Prócz Pucharu Europy niepełnosprawni alpejczycy ścigają się też w Pucharze Świata, mają również mistrzostwa świata i zimowe igrzyska paraolimpijskie (w notce „Sportowcy godni pokłonu” omówiłem także pokrótce reguły, obowiązujące w poszczególnych konkurencjach podczas zawodów niepełnosprawnych).

Każdy zresztą, kto jeździ na nartach w Alpach czy na Słowacji często może natknąć się na niepełnosprawnych narciarzy zjeżdżających w monoskibobach (czyli dopasowanym do ciała fotelu z amortyzatorem, który spełniają rolę buta narciarskiego wpiętego do narty) czy też niewidomych bądź niedowidzących, którzy zjeżdżają kierując się komendami przewodnika. Ich wyprawy na stok – niezależnie od tego czy są to sportowcy, czy amatorzy – są zawsze doskonale zorganizowane dzięki zaangażowaniu a to przyjaciół, a to wolontariuszy, a to trenerów i ratowników górskich. Wielką pomocą służy też zawsze obsługa wyciągów i kolejek.

Niewidomy narciarz z przewodnikiem (fot. Dariusz Urbanowicz)

W Polsce rozgrywane są wprawdzie alpejskie mistrzostwa kraju, a alpejska kadra niepełnosprawnych liczy kilku zawodników (niektórzy startowali też na Pitztal). Opowiadali mi jednak wtedy, że o ile udaje się im znaleźć pieniądze na najważniejsze starty, to trudniej już pozyskać sponsorów na treningi. Tymczasem w zawodach osiągają proporcjonalnie lepsze wyniki niż ich zdrowi koledzy…

W środku Ania Kosińska – zawodniczka alpejskiej kadry Polski , z prawej jej trener i przewodnik Dariusz Rutkowski (fot. Dariusz Urbanowicz)

By już nie wspominać o harcie ducha właśnie.