Można sumować polski sezon

Minionej niedzieli na dobre stanął wyciąg krzesełkowy na Hali Gąsienicowej. Przestała też kursować – na czas przeglądu technicznego, który potrwa do 11 maja – kolej linowa na Kasprowy Wierch. Tym samym w Polsce zakończył się w praktyce sezon zimowy. Z zalegającego wciąż w wyższych partiach gór śniegu korzystać mogą jedynie narciarze skitourowi – zależni jedynie od siły własnych nóg.

Pora zatem na podsumowanie sezonu narciarsko-snowboardowego 2009/2010 w polskich górach. Nie był on, łagodnie mówiąc, najlepszy. Co najważniejsze, brakowało śniegu. Symbolem niech będzie to, że wyciąg krzesełkowy w Kotle Goryczkowym pracował tej zimy – właśnie z racji niedostatecznej ilości śniegu na trasach – ledwie kilkanaście dni. Podobnie było na pozostałych tatrzańskich stokach, na Podhalu, w Gorcach czy w Beskidach.

Z kolei duże skoki temperatur utrudniały sztuczne naśnieżanie – zwłaszcza, że rodzimi właściciele tras w większości wciąż mają duże kłopoty z opanowaniem tej sztuki. Rzecz nie tylko w tym, że nie mają takiego doświadczenia czy sprzętu, jak tzw. snowmakerzy z krajów alpejskich. Swoje robi też przyzwyczajenie do pseudooszczędności – rzadko kto w Polsce decyduje się chociażby na zainwestowanie w dobrą warstwę podkładu na trasie czy przygotowanie rezerwy śniegu na wypadek cieplejszych dni.

Sporo było za to wypadków. Już w okresie świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku tylko na podtatrzańskich stokach zanotowano 280 kontuzji – w tym kilka poważnych (z utratą przytomności włącznie). Czynnych tras nie było wiele, panował więc na nich tłok, stąd często dochodziło do szczególnie groźnych zderzeń. Zwłaszcza, że i umiejętności świątecznych narciarzy i snowboardzistów bywały różne, a na dodatek wielu jeździło po alkoholu bądź trawie lub, co równie niebezpieczne, na dużym kacu.

Jeszcze gorzej było podczas ferii (czyli między 19 stycznia a 28 lutego): ratownicy TOPR interweniowali wtedy 1025 razy. W sumie w samych Tatrach od początku zimy do początku marca TOPR–owcy udzielili pomocy ponad 1,5 tys. narciarzom i snowboardzistom.

To dużo – zważywszy właśnie na nadzwyczaj krótki tej zimy sezon oraz fakt, że wielu rodaków zamiast w rodzime góry wolało jechać na narty w Alpy czy na Słowację. Zakopiańczycy żalą się, że tej zimy mieli o ok. 30 proc. mniej gości niż w latach poprzednich. Nieco lepiej było w Białce Tatrzańskiej – lecz tam właśnie TOPR odnotowało najwięcej wypadków. Jedynym pocieszeniem jest to, że żaden nie był śmiertelny.

W rzeczywistości wypadków musiało być dużo więcej, bo przecież łagodniej kontuzjowani nie zwracali się o pomoc do ratowników i docierali do lekarza o własnych siłach. Dla porównania: w poprzednim sezonie TOPR-owcy zwieźli ze stoków 1754 osoby, podczas gdy do zakopiańskiego szpitala zgłosiło się z prośbą o pomoc ponad 3 tys. kontuzjowanych narciarzy i snowboardzistów. Skądinąd taką liczbę wypadków uznano wówczas za niechlubny rekord – a sezon 2008/2009 był o wiele dłuższy niż obecny.

Nie dane nam też było w tym sezonie cieszyć się większymi inwestycjami związanymi z zimowym wypoczynkiem. Przeciwnie: klimat wokół nich znowu się pogorszył m.in. po nagłośnieniu przez media w związkuz tzw. aferą hazardową niejasnych okoliczności zdobywania terenu pod niektóre z planowanych instalacji.

Na dodatek wskutek sprzeciwu grupy ekologów padł – na razie przynajmniej – pomysł, by miłośnikom jazdy poza trasami udostępnić część stoków Beskidu i Pośredniego Goryczkowego. A nawet eksperci Tatrzańskiego Parku Narodowego nie obawiali się negatywnych skutków wpuszczenia tam freeride’owców.