Na narty do Czech? Niekoniecznie, chociaż pięknie!

Jazda na nartach czy snowboardzie w Czechach nie jest już tak tania jak dawniej. Jak dawniej wygląda natomiast często infrastruktura oraz podejście niektórych gospodarzy do gości-klientów. Oznacza to, że jeździmy tam za wolnorynkowe pieniądze, tyle że w warunkach zbliżonych niekiedy do realnego socjalizmu.

Mój trzydniowy rekonesans objął znany (i do niedawna nader popularny wśród Polaków) rejon Jesiennika i Ramzowej, położony nieopodal dawnego przejścia granicznego w Głuchołazach (i niespełna 100 km od Opola). A że akurat trzymał spory mróz i było świeżo po opadach, więc tamtejsze góry i lasy wyglądały bajecznie.

Zacząłem od miejscowości Ostruzna (kilometr za Ramzową), reklamowanej jako „idealna stacja dla rodzin z dziećmi”. Oferuje ona 4 wyciągi talerzykowe i jeden zaczepowy. Tyle że stoki dla początkujących zbytnio się nie nadają (czerwone trasy). Na dodatek nikt nie pomyślał o zabezpieczeniu podpór i innych przeszkód. Dość wspomnieć, że na końcu jednej z nich jak gdyby nigdy nic zaparkowany jest ratrak, zaś dolny fragment pólka używanego przez szkółkę narciarską ogrodzony jest… stalowymi barierkami (takimi, jakich zwykle używa się do oddzielania tłumu podczas imprez masowych), w które naturalnie co jakiś czas z impetem wpadają uczniowie.

Mało oszałamiające są też zniżki dla dzieci – gratis jeździć mogą tylko te, które nie skończyły jeszcze 5 lat. Za dwie godziny lekcji z instruktorem znajomi (dwójka dorosłych z dwojgiem dzieci) zapłacili 1550 koron (czyli ok. 250 złotych). Tanio można za to wypożyczyć sprzęt – podstawowy zestaw dla dorosłego na 3 dni kosztuje 125 zł (a towarzyszące mu dziecko dostaje sprzęt gratis!). Jeśli chcemy pożyczyć narty i buty tylko dla dziecka, zapłacimy 85 zł (wprawdzie o 30 proc. taniej niż w wypożyczalniach w Krakowie, lecz tyle samo, co w wypożyczalniach w mniejszych ośrodkach alpejskich). Stosunkowo drogie są noclegi: doba z nader kiepskim śniadaniem kosztuje ponad 100 zł. Rekompensują to nieco ceny w barach – na świetną zupę czosnkową w restauracji Skiland wystarczy 4,5 zł, a na piwo – 3,5 zł.

Już kompletnie czas stanął w Ramzowej. Wprawdzie wybudowano tam w ostatnich latach miarę nowoczesny 3-osobowy wyciąg krzesełkowy, trasy są wyratrakowane i naśnieżane, ale ceny i obsługa pozostawiają wiele do życzenia. By wjechać na sam szczyt dorosły musi zapłacić 150 koron (czyli prawie 25 zł). Na dodatek pani w kasie w najlepsze sprzedaje na tę trasę także bilety dla dzieci, choć aby się tam dostać trzeba skorzystać z drugiego wyciągu – a jest nim stare, pojedyncze krzesło, którym przynajmniej młodsze dzieci nie powinny być przewożone ze względów bezpieczeństwa.

Z kolei aby skorzystać z trzeciego w Ramzowej wyciągu krzesełkowego, obsługującego niebieską trasę, potrzeba osobnych biletów, bo właściciele nie doszli do porozumienia odnośnie wspólnych karnetów. Także ceny w (niewielu) okolicznych barach są nieco wyższe niż w Ostruznej, a parking płatny.

Na tym tle wyraźnie wybija się mało znany Petrikov (położony w pięknej dolinie między Ramzową a Ostruzną). Naturalnie, reklamowanie go jako „Małe morawskich Kitzbühel” jest przesadą, choć tamtejsze czerwone trasy, obsługiwane przez 6 orczyków (z czego 4 objęte wspólnym karnetem) są faktycznie dość wymagające (ale i naśnieżane, i dobrze utrzymane). Jeździ się między 780 a 952 m n.p.m., lecz mikroklimat doliny sprawia, że śnieg trzyma się tam długo, a i widoki są niezapomniane.

Do tego darmowy parking oraz skibusy dowożące do stacji, kameralne i ładne architektonicznie pensjonaty, tanie bary i… mało ludzi (w przeciwieństwie do ścisku w Ramzowej). Dzień jazdy kosztuje dorosłego 420 koron (niespełna 70 zł), a dzieci do 12 lat i seniorów  powyżej 65 roku życia – 290 koron (ok. 36 zł). Można też kupować karnety w systemie godzinowym lub punktowym. Za jazdę wieczorem (oświetlone są dwie trasy) nie trzeba płacić ekstra.

W tym sezonie jednak nawet i w wyróżniającym się na tle sąsiednich stacji Petrikovie narzekają na brak gości. Bo nawet sami Czesi doszli do wniosku, że oferta ośrodków zimowych w ich kraju mocno odstaje jednak od poziomu krajów alpejskich (zwłaszcza biorąc pod uwagę relację jakości do ceny) – nie bez powodu w minionym sezonie blisko 2 miliony noclegów w Austrii wykupili właśnie goście z Czech.