Silvretta, czyli alpejska idylla (nie tylko mistrza Hemingwaya)

Ski Ride Vorarlberg, dziennik wyprawy (7)

„W Silvretta jeździło się doskonale, ale to już było wiosenne jeżdżenie, a śnieg był dobry tylko z samego rana i wieczorem. Przez resztę dnia psuło go słońce…

967_Skigebiet Silvretta Montafon

…Obaj mieliśmy już dosyć słońca. Nie można było nigdzie od niego uciec. Jedyny cień dawały skały albo schronisko wybudowane pod jedną z nich. (…) Karczmarz siedział na ganku, na krześle przysuniętym pod ścianę. – Ski-heil! – zawołał. – Heil! – odpowiedzieliśmy i, oparłszy narty o ścianę, zdjęliśmy plecaki. – Jak tam na górze? – zapytał karczmarz. – Schön. Trochę za dużo słońca. – Tak, o tej porze roku jest za dużo słońca”.

Tak swoje narciarskie przygody w masywie Silvretta Montafone opisywał sam Ernest Hemingway. Opowiadaniu dał znamienny tytuł „Alpejska idylla”. Mistrz był w tych górach dwa razy w 1924 i 1925 roku. Ale wygląd i osobowość gościa – broda i skłonność do nalewek, choćby wiśniowych – wystarczyły, by miejscowi nazwali go „lubiącym kirsz Chrystusem”.

Teraz, a był styczeń tego roku, tej idylli miałem skosztować i ja – a wszystko dzięki przedsięwzięciu pod nazwą Ski Ride Vorarlberg, polegającym na poznawaniu tej najbardziej na zachód wysuniętej prowincji Austrii – i to nieuczęszczanymi zwykle, by nie rzecz, dzikimi ścieżkami. Wszystko naturalnie przy pomocy nart, których dzisiejsze konstrukcje umożliwiają zarówno wygodne podchodzenie, jak przednie zjazdy także w głębokim puchu (ale naturalnie podczas wyprawy korzysta się także częściowo z kolejek i miejscowych środków transportu).

Dość powiedzieć, że wyprawa ta była dla mnie największym odkryciem minionego sezonu zimowego – czemu już tu dawałem wyraz (Poprzednie odcinki opowieści o idei, zasadach i przebiegu Ski Ride Vorarlberg: „Vorarlberg z północy na południe. Na nartach oczywiście”, 1 lutego b.r., „Dziennik wyprawy 1: Kleinwarseltal”, 4 lutego b.r., „Dziennik wyprawy 2: Kleinwarsetal”, 17 lutego b.r., „Dziennik wyprawy 3: Kleinwarseltal – Bregenzwald”, 19 lutego b.r., „Dziennik wyprawy 4: Lech Zürs”. 1 marca b.r., „Dziennik wyprawy 5: Lech Zürs – Stuben – St. Anton – Sonnenkopf”, 22 kwietnia b.r. oraz „Dziennik wyprawy 6: Sonnenkopf”, 25 kwietnia b.r.).

By podbić Silvretta Montafon ruszamy, jak na poważną ekspedycję przystało, ze stolicy regionu, czyli uderzającego spokojem miasteczka Schruns (pierwsze zapisy o nim pochodzą z początków XV w., a tradycje zimowe, ale i sanatoryjne sięgają XIX stulecia). Na obszary narciarskie chętnych najczęściej wywozi pojemna kolej Hochjoch (stację ma praktycznie przy głównej ulicy). Dalszą podróż najlepiej teraz odbyć szybkimi gondolami Panorama Bahn. Właśnie od minionego sezonu są one miejscową chlubą – do tej pory, by dostać się wyżej trzeba było użyć dwóch krzesełek (z racji silnego wiatru jechało się nimi czasem ponad pół godziny, a było, by tak rzec, chłodnawo – doświadczyłem tego, będąc tu w 2011 r. („Narty o świcie”, 11 stycznia 2011 r.). Teraz podróż na grań poniżej Kreuzjoch (2395 m n.p.m.) trwa 18 minut. Aby dostać się do gondoli trzeba jednak z górnej odbić nieco w lewo i pokonać niedługi trawers. Tak się złożyło, że nasza ekipa z niej korzystała z niej następnego dnia po… inauguracji – przejazd więc pachnąca jeszcze farbą kolejką robił, prócz rzeczywiście obłędnej panoramy, robił specjalne wrażenie.

Naszym pierwszym celem jest – jak na Ski Ride Vorarlberg przystało – lokalny Freeride Center. Nowoczesny budynek sąsiaduje z terminalem przesiadkowym najważniejszych praktycznie, bo rozprowadzających po całym, gondolek rejonu Grasjoch. Na miejscu można wziąć udział w kursach ratownictwa i wykładach na temat unikania lawin, dostać nader precyzyjne plany okolicznych zboczy i żlebów, zapoznać się z faktycznie najnowszymi prognozami pogody oraz analizami sytuacji śniegowo-lawinowej.

10954536_947529405264821_6026490876683226698_n

(Fot. Helmuth „Heli” Düringer)

My wykorzystujemy miejsce na małą uroczystość: oto ceniony od lat wśród niemieckojęzycznych gości austriackich Alp przewodnik „Ski Guide Austria” uznał inicjatywie Ski Ride Vorarlberg za najbardziej innowacyjny pomysł roku w tamtejszej branży turystycznej. A że w naszej ekipie jest i współautor przewodnika Fred Fettner i szef instytucji, która wymyśliła ten sposób poznawania regionu, czyli Christian Schitzinger z Vorarlbeg Tourismus, więc okazja do wręczenia lauru jest wymarzona, Nie możemy wszelako uczcić tego nawet symboliczną lampką szampana bądź szklaneczką miejscowej nalewki, bo podczas ekspedycji panuje niepisana zasada niespożywania na stoku alkoholu.

10603544_947529305264831_4348592698334774914_n

(Fot. Helmuth „Heli” Düringer)

Podczas wizyty we Freeride Center można wreszcie, co najważniejsze, poradzić się lokalnych speców, gdzie aktualnie można najlepiej i najbezpieczniej pojeździć w puchu. Wystarczy powiedzieć, że Heli i Moses, nasi przewodnicy, było nie było, mający najwyższe certyfikaty tej branży, właśnie po serii konsultacji z miejscowymi kolegami decydują się jednak zmienić marszrutę. Pierwotnie mieliśmy wspiąć się „z buta” na wznoszący się nad kotłem Zamangspitze (2889 m np.m.). Skądinąd Freeride Center raz w tygodniu organizuje stamtąd terenowe zjazdy do doliny w towarzystwie swoich ludzi. My, po osiągnięciu szczytu, mieliśmy spróbować przepięknego ponoć wariantu do leżącej na 900 m n.p.m. wioski St. Gallenkirch. Do pokonania jednym zjazdem byłoby zatem niemal 2000 różnicy poziomów – początkowo rozległymi płaniami, a potem już lasem. Tak właśnie – przy dobrych warunkach pogodowych – wiedzie jeden z odcinków Ski Ride Vorarlberg. Niestety, jako że zrobiło się mglisto i wietrznie, a na dodatek posypywało śniegiem, musieliśmy zawrócić – i to pomimo, że swoje już w wichurze pod górę przeszliśmy.

Postanawiamy poszukać bezpieczniejszego puchu gdzie indziej – do St. Gallenkirch zjeżdżamy więc gondolą (podziwiając tylko z góry okolice, które mieliśmy pokonać na nartach – jest czego żałować…). Potem bierzemy busa i jedziemy kilkadziesiąt kilometrów do miejsca o nazwie Gargellen.

Okaże się ono moim drugim w hierarchii – po samym Ski Ride Vorarlberg – odkryciem ubiegłej zimy. Ale o tym następnym razem!

P.S.
Naturalnie Montafon to nie tylko free ride: dość wspomnieć, że na stokach ciągnącej się przez 40 km doliny w zachodniej Austrii wytyczono (w ramach kilku stacji, w których można korzystać jednak także ze wspólnego skipass) około 220 km przygotowanych tras, przy których obsłudze pracuje ponad 60 kolejek i wyciągów. Specjalne wrażenie robią tutejsze przestrzenie, podobne do tych z Alp francuskich. A nad wszystkim góruje liczący 3312 m n.p.m. Piz Buin, najwyższy szczyt Silvretty (od niego wzięła nazwę znana marka ochronnych szminek i kremów dla narciarzy).

Region chwali się też największym podobno w Austrii snowparkiem, specjalnymi stokami i szkółkami dla dzieci a także stylem montafońskim w architekturze (faktycznie, tutejsze wsie wyróżniają się gustem), dialektem z wpływami języka retoromańskiego (używanego także u sąsiadów w szwajcarskiej Gryzonii) oraz tradycjami w wyrabianiu rozmaitych nalewek (ot choćby z pokrzywy czy mlecza). Oczywiście napitki uznaje się także jako lekarstwo (nie bez powodu jedna z książek im poświęcona nosi tytuł „Elixiere aus der Natur”. Gospodarze podkreślają wreszcie, że z gości zbytnio nie zdzierają.

A za grzbietem jest już Szwajcaria – wprawny skitourowiec w kilka godzin może dojść górami do samego Davos!