Åre, czyli narty na północy

Miałem okazję jeździć tam tylko dzień, ale i tak wrażenie jest niebywałe, bo to zupełnie inne narty niż w Tatrach czy Alpach. A to największa stacja zimowa Szwecji.

Wyciąg narciarski działał tam już ponad wiek temu, w 1910 roku. A przecież wtedy była to niewielka (choć stara, bo tamtejszy kościółek pochodzi z XII w.) wioska, praktycznie odcięta od świata z racji swojego położenia na północnym krańcu Europy. Wszak nawet od Sztokholmu dzielą ją setki kilometrów.

Dziś podróż autem trwa około ośmiu godzin, ale są też połączenia samolotowe (lot trwa niewiele ponad godzinę, a od lotniska jest 100 km), kolejowe i autobusowe. Samo Åre zaś jest najbardziej znaną w świecie stacją zimową Szwecji. Jeszcze w połowie minionego wieku miało pięciuset stałych mieszkańców. Teraz jest ich tysiąc dwustu. Zimą dochodzi do tego 3000 pracowników sezonowych. Stacja oferuje gościom 40 tys. łóżek.

Corocznie odbywają się w niej alpejskie konkurencje Pucharu Świata. Ośrodek dwukrotnie (w 1954 i 2007 roku) był też areną mistrzostw świata , a teraz kolejny raz stara się o honor gospodarza tych zawodów w 2019 roku.


Przed tygodniem ścigały się tam w Pucharze Świata alpejki, a w obecny weekend rozgrywany jest pucharowy ski cross.

Mieliśmy szczęście: kiedy przyjechaliśmy do Åre, wiało tak mocno, że wyciągi stały. Nam trafiła się całkiem przyzwoita pogoda, choć śnieg był mokrawy, bo jak w Polsce ten sezon jest pod tym względem w Åre tragiczny. Kierowca autobusu opowiadał, że zwykle dopiero pod koniec kwietnia jest tak niewiele śniegu, ile widzimy na stokach teraz. Dodał, gwoli przykładu, że tej zimy w lutym temperatury oscylowały wokół zera, podczas gdy normalnie sięgają -19 stopni Celsjusza. Równocześnie zapewniał, że w jednym z okolicznych kurortów spadło właśnie 75 cm puchu – wszystko za sprawą skomplikowanego układu wiatrów hulających nad wielkimi tamtejszymi jeziorami, a pomiędzy łagodnymi, choć dość wysokimi wzgórzami.

Jednak już po południu i my poczuliśmy wiatr. Równocześnie systematycznie stawały kolejne wyciągi. Wieczorem zaś rozpętała się śnieżna burza i nawet większe drzewa naginały się wierzchołkami niemal do ziemi. Następnego dnia, kiedy już wyjeżdżaliśmy, wiało nadal, a na drogach leżała spora warstwa śniegu.

Åre położone jest tuż nad brzegiem pięknego jeziora Åresjön na wysokości 400 m n.p.m.

110 km tras narciarskich (z których najdłuższa ma 6,5 km) wytyczono tu po stokach długiego pasma górskiego nad wioską – kolejką można wjechać na 1435 m n.p.m.

Choć wysokość nie wydaje się imponująca, a instalacje do sztucznego naśnieżania dochodzą do poziomu 1000 m n.p.m., to sezon trwa od początku grudnia do końca kwietnia. Miejscowi zapewniają, że o ile pogoda nie szaleje tak, jak w tym roku, na brak śniegu zimą nie mogą narzekać.

Działa 45 wyciągów i kolejek, spośród których nostalgię budzi wciąż służąca narciarzom stara kolej szynowa Åre Bergbana (podobna do tej na Gubałówkę, oczywiście sprzed modernizacji, a jeszcze starsza!).Równocześnie tylko w tym sezonie uruchomiono trzy długie i szybkie wyciągi krzesełkowe.

Konfiguracja tras Åre zaskakuje – zważywszy na charakter tutejszych gór – urozmaiceniem, ale największy zachwyt budzi to, że na kilku z nich ma się wrażenie, jakby jechało się prosto do jeziora Pokazują to zresztą doskonale telewizyjne relacje z zawodów Pucharu Świata. Skądinąd właśnie na trasach wokół tej najsłynniejszej, bo pucharowej, jest zwykle więcej ludzi niż w innych rejonach stacji – choćby rodzinnym Åre Björnen, o freeride’owym nie wspominając.

Wokół Åre jest też 58 km przygotowanych tras biegowych.

Oczywiście, jak w całej Szwecji, ceny na polską kieszeń są, łagodnie mówiąc, wysokie. Przykładowo, za espresso trzeba zapłacić 25 koron (czyli ok. 13 złotych), a za piwo (prócz Carlsberga i Staropramena jest również szwedzkie) – 60 koron. Przednia, robiona domowo, barania kiełbasa z kapustą i zapiekanymi ziemniakami kosztuje 169 koron (czyli ok 85 złotych). Serwuje ją najlepsza ponoć z tutejszych górskich restauracji Hummelstugan w rejonie Åre By.
A z kulinariów wioska szczyci się również… fabryczką czekolady.

W każdym razie – choćby z racji krajobrazu – w Åre na nartach jeździ się inaczej niż gdziekolwiek indziej.