Austria sądzona, Ischgl odporne

Tę historię da się streścić tak: tam, skąd być może pandemia rozlewała się na Europę, dziś może być – relatywnie oczywiście – najbezpieczniej.

O procesie, który rozpoczął się właśnie przed wiedeńskim sądem krajowym do spraw cywilnych, jest już głośno w całej Europie. Sprawa jest wszak bezprecedensowa i dotyczy gorącego tematu: odpowiedzialności za zakażenia koronawirusem. Na dodatek pojawia się w niej słynny w całym świecie kurort zimowy – tyrolskie Ischgl. Winnym ma być zaś m.in. austriackie państwo.

Na razie – jak podaje „Gazeta Wyborcza” – pozwy złożyła m.in. rodzina jednej z ofiar zarazy oraz osoba, która do dziś zmaga się z komplikacjami po zakażeniu. W sumie żądania odszkodowań opiewają już na niemal 300 tys. euro. Jak jednak mówi w „Financial Times” Peter Kolba, prawnik i szef Austriackiego Stowarzyszenia Ochrony Konsumentów VSV, pod pozwem zbiorowym w tej kwestii zebrano już 5 tys. podpisów dawnych gości Ischgl z całego świata: od Izraela przez chociażby Niemcy i Wielką Brytanię po Singapur.

Zarzuty dotyczą niedostatecznej i mocno spóźnionej reakcji władz – zarówno na poziomie landu, jak i państwa – na pierwsze sygnały o pojawieniu się pandemii w Ischgl. Przede wszystkim nie wdrożono natychmiast rozwiązań, które dawałyby szansę na powstrzymanie rozprzestrzeniania się koronawirusa, a nawet nie ostrzeżono turystów przed niebezpieczeństwem. Wedle pozwów był to skutek nacisku silnej w Tyrolu branży turystycznej.

Jak twierdzą brytyjskie media, infekcje miały pojawić się w Ischgl już pod koniec stycznia. Odpowiadające za sytuację sanitarną instytucje państwowe i władze lokalne nie zareagowały.

Tymczasem pod względem liczby klientów zima 2019/20 była w Ischgl rekordowa – wykupiono aż 1,7 mln noclegów. Swoje robił też styl wypoczynku wielu gości: długie imprezy w licznych – i zatłoczonych! – barach après-ski, alkohol oraz mocno, by tak rzec, kontaktowy styl preferowanych zabaw. A to pito kolejki drinków z jednego naczynia, a to urządzano konkursy w… celności plucia piłeczkami pinpongowymi do kufli z piwem. Wirusy rozsiewać też mieli kelnerzy, którzy miewali w zwyczaju torować sobie drogę wśród tłumu gości przy użyciu… gwizdków.

Wszystko to sprawiło, że Covid-19 rozprzestrzeniał się w Ischgl w zawrotnym tempie.

fot. ©TVB Paznaun – Ischgl

Miejscowe władze zlekceważyły nawet sygnał od służb sanitarnych Islandii, które 5 marca ogłosiły, że w samolocie, którym wrócili do tego kraju narciarze wypoczywający w Ischgl, było aż 15 osób zakażonych koronawirusem. I w efekcie uznały tyrolski kurort za miejsce szczególnie wysokiego ryzyka.

7 marca obecność Covid-19 oficjalnie potwierdzono zresztą także na miejscu – pozytywny wynik testu miał jeden z barmanów popularnego lokalu après-ski Kitzloch. Bar wprawdzie wtedy zdezynfekowano, ale nadal nie zdecydowano się na radykalniejsze środki. Puby nakazano zamknąć dopiero 10 marca – i to tylko niektóre. Hotele wciąż przyjmowały gości, czynne były też kolejki i wyciągi. Dopiero 14 marca dolinę Paznaun, w  której leży stacja, objęto kwarantanną (pisałem tu wówczas o tym, jako że sam miałem jechać w tym czasie na narty do Ischgl…).

Gościom pozwolono wrócić do domów – i to bez żadnych badań, mogli więc i oni rozprzestrzeniać zarazę. Niedługo potem kwarantanną trzeba było objąć cały Tyrol. A w samej Austrii zanotowano wówczas już ponad 7,5 tys. zakażeń.

Nie bez powodu już wtedy prokuratura w Innbrucku rozpoczęła postępowanie w sprawie zakażeń w Ischgl. Śledczy badali zwłaszcza, czy właściciele barów nie fałszowali dokumentacji sanitarnej i nie ukrywali infekcji u pracowników.

VSV wątpi jednak w skuteczność dochodzenia, sugerując, że lokalni prokuratorzy są pod presją miejscowych władz i biznesu turystycznego. Dlatego stowarzyszenie zamierza prowadzić sprawę na poziomie państwa, a na świadka powołać m.in. federalnego ministra zdrowia.

Jak przypomina „Financial Times”, decydenci tłumaczyli się w mediach, że działania każdorazowo uzgadniali z ekspertami medycznymi i podejmowali je na bazie ówczesnej – siłą rzeczy faktycznie znikomej – wiedzy o Covid-19. Menedżerowie Ischgl bronią się z kolei, dowodząc, że postępowali ściśle wedle zaleceń władz.

Znamienne równocześnie, że wedle epidemiologów z Uniwersytetu Medycznego w Innsbrucku przeciwciała koronawirusa ma już aż 42 proc. mieszkańców Ischgl. Potwierdza to z jednej strony, że miasteczko zostało ostro zaatakowane przez zarazę na początku pandemii. Dzięki temu jednak, i to jest optymistyczna strona medalu, tym samym znalazło się na szczycie listy miejscowości z największą tzw. odpornością stadną i to w skali wręcz światowej. Potwierdziła to w minionym tygodniu dyrektor Europejskiego Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób (ECDC) dr Andrea Ammon. Uznała Ischgl za „wyjątek wśród wyjątków” na tle generalnie wciąż nader kiepskiej odporności na koronawirusa. Dość powiedzieć, że przeciwciała przeciwko SARS-CoV-2 ma jak dotąd mniej niż 15 proc. mieszkańców Unii Europejskiej i Wielkiej Brytanii.

I wreszcie: Ischgl ogłosiło już zasady bezpieczeństwa, jakie zamierza wprowadzić najbliższej zimy. Trzeba przyznać, że są, także na tle innych ośrodków narciarskich, nader rygorystyczne. Będzie okazja jeszcze tu o nich napisać.

fot. ©TVB Paznaun – Ischgl