Zima się kończy, sezon trwa
W miniony weekend stanęły wyciągi w zdecydowanej większości alpejskich stacji narciarskich. Wciąż jednak są miejsca, w których można pojeździć. I to niekoniecznie lodowce.
W Alpach (ale też Pirenejach) regułą stało się już, że tuż (zwykle tydzień) po świętach Wielkiej Nocy ośrodki narciarskie kończą sezon. Dzieje się to niezależnie od tego, ile śniegu zalega jeszcze na stokach – a przecież Wielkanoc przypada każdego roku w innym czasie, a i zimy bywają różne (niekoniecznie tak kiepskie jak ta miniona).
W efekcie, na przykład, włodarze odkrytego przeze mnie w tym roku świetnego kurortu Baqueira Beret (pisałem o nim już kilka razy – m.in. tu) żalili się, że kilka już razy musieli zamykać wyciągi, choć akurat padało i warunki były najlepsze z możliwych w roku.
Przekonywali równocześnie, że nie mieli wyjścia. Ponoć od świąt wielkanocnych mało kto z potencjalnych klientów myśli jeszcze o nartach: uwagę zaprzątają a to wyjazdy nad morze (wszak Baquiera lezy w Hiszpanii), a to wypady na rowery czy golfa (to dotyczy także gości stacji alpejskich).
Prawidłowości tej, jak na razie przynajmniej, nie są w stanie zmienić nawet trendy meteorologiczne w postaci coraz później występujących zimą opadów śniegu, a więc i coraz krótszych – w efekcie obu tych zjawisk – okresów prosperity dla narciarskiego biznesu.
Na szczęście są miejsca, które dzięki swym walorom – i odwadze menedżerów – mogą nie ulegać sztywnym, a często bezsensownym, zwyczajom. I nie chodzi tylko, co oczywiste, o stacje dysponujące atutem w postaci lodowców.
Bo to, że wciąż można jeździć na nartach czy to na lodowcach Tyrolu (Hintertux, Stubai, Pitztal, Sölden, Kaunertal), czy na karyntyjskim Mölltaler Gletscher i Kitzsteinhorn z Ziemi Salzburskiej, jest oczywiste. Osobną jakością są lodowcowe kurorty francuskie: Tignes (z Grande Motte), Val d’Isere (z Pissallias), La Plagne (z Belcotte), Val Thorens (z de Péclet) czy Les Arcs (z La Sarenne) – tam do maja czynne są nie tylko kolejki na lodowcach, ale i w samych stacjach (o ile oczywiście warunki pozwalają, ale że ośrodki te są położone dość wysoko, więc zwykle się udaje). Wczesnomajowe tygodnie w Espace Killy nie bez powodu były swego czasu i moim rytuałem – zwłaszcza że miałem szczęście mieć za przewodników (i towarzyszy wieczornego wina) świetnie znających tamtejsze zbocza, kuluary i szczeliny Zdzisia Adamika i śp. Marka Tarnowskiego.
Rzecz w tym, że można też znaleźć kurorty bez lodowców, ale z równie dobrym śniegiem, a często i bardziej atrakcyjną konfiguracją.
Ot choćby aż do 24 kwietnia działają w tym roku wyciągi w zacisznym (i z tego powodu przez wielu zasadnie uchodzącym za elitarny) tyrolskim kompleksie Obergurgl/Hochgurgl, położonym powyżej Sölden na samym już krańcu doliny Ötztal. Rok temu byłem tam pod koniec marca i warunki zastałem doskonałe – świetnie rokujące także na samą końcówkę tamtego sezonu (o czym też już pisałem).
Nic zresztą dziwnego – zjeżdża się tam z ponad 3000 m n.p.m.
Do 1 maja kursować będą kolejki w innej tyrolskiej sławie, czyli Ischgl (jego renoma ma jednakowoż przeciwne źródła: to wszak symbol narciarstwa łączonego, by tak rzec, z huczną zabawą). Tamtejsze stoki również położone są wysoko (bo pomiędzy 1380 a 2870 m n.p.m.), a i pod koniec kwietnia zdarzają się piękna opady, więc prócz firnu można liczyć także na puch (sam go w tym czasie kiedyś doświadczyłem – i co na gorąco zrelacjonowałem).
Więcej: w tym roku w ramach tradycyjnie już kończącego sezon Top of the Mountain Concert 30 kwietnia zagra (na wysokości 2300 m n.p.m.!) Muse – legendarna grupa brytyjskiego tzw. neoprogresywnego indie rocka Muse.
Ba, nawet wysuniętym daleko Południowym Tyrolu prócz zwykle długo otwartego dla narciarzy lodowca nad Maso Corto w Schnalstal/Val Senales czynne są również kolejki w nie lodowcowej przecież – i przepięknej – stacji Solda/Sulden. Można tam jeździć, z widokiem na groźnego Ortlera (też o tym kilka razy opisałem), aż do 1 maja.
Wreszcie, last but not least, ceny noclegów I karnetów są teraz dużo niższe niż w szczycie sezonu.
PS W Polsce, niestety, z powodu braku śniegu stanęły krzesła na Goryczkowej. W kotle Gąsienicowym miejscami jest wciąż metr śniegu, tyle że dość mokrego, a na dodatek ma padać deszcz. Wyciąg w każdym razie na razie działa. Czy uda się – jak każe piękna tym razem tradycja – użyć tam nart także na początku maja, zobaczymy. Polskie Koleje Linowe mają wszak piękny cel: „Najdłuższy sezon zimowy: jeździmy przez pół roku!”.