Przyjechało pięć lodowców
Prawdziwi pasjonaci już powinni być w górach – odparła mi bez chwili wahania Sarah Moser z tyrolskiego lodowca Hintertux, gdy zapytałem, ile czasu mają entuzjaści nart i snowboardu na spakowanie się przed pierwszą wyprawą sezonu 2011/12.
I miała rację – na Hintertux Gletscher można przecież jeździć okrągły rok (poza klasycznym sezonem po 18 km tras, a w jego pełni po blisko 90 km). Na dodatek w miniony weekend spadło tam 25 cm śniegu. Zresztą i pozostałe cztery lodowce Tyrolu lada moment – bo w połowie września albo najpóźniej na początku października – uruchomią swoje wyciągi („Wyżej znaczy wcześniej”, 8 sierpnia b.r.). Zapewniali o tym ich reprezentanci podczas promocyjnych spotkań z przedstawicielami biur podróży i dziennikarzami w Krakowie i w Warszawie (skąd pojechali do Pragi, a potem do kolejnych miast naszej części Europy).
Lodowiec Hintertux (fot. Zillertaler_Gletscherbahn)
Opowiadali o tegorocznych inwestycjach w wyciągi, instalacje zaśnieżające i skiparki, o coraz to nowych pomysłach na przyciągnięcie gości, o cenach skipassów i noclegów („tak, poszły jakieś 2 proc. w górę, ale inflacja w Austrii wynosi 3 proc., więc jazda na nartach potaniała”) oraz o rozmaitych ulgach i udogodnieniach (zwłaszcza dla rodzin), o planach oraz strategiach rozwoju poszczególnych stacji i o barierach, jakie muszą pokonywać. A wreszcie o tym, jak chronili swoje lodowce przed słońcem i topnieniem.
O wszystkim tym po kolei będę tu teraz pisał.