Ski Ride Vorarlberg, dziennik wyprawy (8): Gargellen

Na sam koniec Ski Ride Vorarlberg uczestników wyprawy czeka wisienka na torcie: zamykająca jedną z dolin obszaru Montafone stacja Gargellen – niewielka, więc zaciszna i wciąż dzika (niegdyś wiodły tu szlaki przemytnicze do Szwajcarii), a oferująca przednią jazdę i takież widoki.

BILD 334

Madrisa (2770 m n.p.m.) nad Gargellen

Gargellen to dla mnie jedno z odkryć minionego sezonu. Dotarliśmy tam busem z St. Gallenkirch. W góry startuje się z wysokości 1423 m n.p.m. – co już mówi swoje. Szybka gondola dociera na 2120 m, czyli sporo powyżej linii lasu. Potem można wspiąć się – już krzesełkami – jeszcze wyżej. można Zasadniczo jeździ się tu więc po odkrytych płaniach plateau Schafberg, miejsca jest więc sporo zarówno na przygotowanych trasach, jak poza nimi. Na dodatek, mikroklimat sprawia, że jakość śniegu jest ponoć zwykle znakomita.  Nie bez powodu stacja promuje się frazą: Gargellen- najwyższe szczęście. W tym akurat przypadku slogan reklamowy zgadza się z faktami. Swoje robi i to, że nad góruje dumny profil pięknej Madrisy (2770 m n.p.m.). Podobno skitourowa wyprawa wokół niej jest wielką atrakcją.

Tak było w każdym razie w naszym przypadku. Zwłaszcza, że ostatnimi dniami nieco popadało. Heli i Moses od razu więc biorą nas w puch (choć oczywiście można też korzystać z przygotowanych tras – głównie oznaczonych jako łatwe i średniotrudne). W terenie jest… bosko. Nic dziwnego, że obszar uchodzi za świetne miejsce do freeride’ u – nieważne, czy na nartach, czy na desce. Największa sławę ma Nidla, szczycącą się pięciusetmetrową metrową różnicą poziomów off route o północnozachodniej ekspozycji (co sprzyja dobrym warunkom przez długi czas).

Po naszych porannych przygodach do końca dnia pozostało nam tylko parę godzin, więc staramy się jak najszybciej zaliczać kolejne linie. Jest to o tyle łatwe, że tłoku tu nie ma, więc dziewiczego śniegu starcza dla wszystkich chętnych.

W końcu próbujemy też niższych partii – już w lesie. W pewnym momencie zauważam pełen dziewiczego puchu zagajnik. Jest dość stromo, a drzewa rosną gęsto, ale… Heli zauważa widać mój tęskny wzrok. „Próbujemy, Chris?” – zagaduje z uśmiechem. Choć nie wiem, czy sprostam, nie kryję, że pytanie guida sprawia mi safysfakcję. Choć jest już późno i mieliśmy kończyć (zgodnie z regułą przytaczaną przez naszych przewodników, że to ten przedostatni zjazd powinien być ostatnim – jako że właśnie pod koniec narciarskiego dnia zdarza się najwięcej kontuzji) , wciągamy się na górę raz jeszcze. Gdy stajemy nad „moim” zagajnikiem, chwila wyboru wariantu (cholera, jak gęsto od drzew!). Pierwszy rusza Heli. Ależ pięknie jedzie! Potem podobno moja kolej. Uff… Udaje się! Ależ frajda!

10306631_947529471931481_1376105712681911511_n

(Fot. Helmuth “Heli” Düringer)

Potem decyduje się Christian.

10968311_947529435264818_6321067946995405878_n

(Fot. Helmuth “Heli” Düringer)

Peleton z gracją zamyka Moses.

10955683_947529521931476_6112623486238233265_n
(Fot. Helmuth “Heli” Düringer)

My krzyczymy z frajdy, a  reszta grupy klaszcze.

Na dodatek przy dolnej stacji czeka Andreas, niezawodny menager wyprawy, przy rozstawionym na środku trasy stoliku z kieliszkami proseco i kubkami grzańca.

10635859_10200455394425073_2661110656489190679_n

Oraz transparentem z napisem „Ski Ride Vorarlbert – meta!”.

Jedynym powodem do smutku jest to, że przygoda z przejściem Vorarlbergu z pólnocy na południe trwała tylko 5 dni. Przecież ten region można badać na nartach dużo, dużo dłużej…