Glossglockner.pl (2)
Zakończony właśnie polski Freeride Camp w Heiligenblut był okazją do pojeżdżenia na nartach bądź desce w zróżnicowanym terenie (czasem także w pięknym puchu), podpatrzenia najlepszych, potrenowania obsługi detektorów lawinowych oraz zachowania w przypadku zejścia lawiny. Można też było obejrzeć rozmaite filmy o narciarstwie freeride’owym, wysłuchać opowieści o skitourowej wyprawie na Lhotse, a nawet spróbować… wspinaczki lodowej.
(Fot. Tomasz Rakoczy – Tommy Superstar)
Dlaczego ta mała wioska w Karyntii jest doskonałym miejscem do jazdy poza trasami? Bo z samych wyciągów (bez konieczności podchodzenia) dostępnych jest tu 1500 ha dziewiczego śniegu – w tym 4 obszary tzw. ski route, czyli nie przygotowywane przez ratraki, ale oznakowane i sprawdzane pod względem bezpieczeństwa lawinowego. Jeśli zaś ktoś chce się nieco zmęczyć i podejść – albo „na butach”, albo na rakietach, albo wreszcie na skitourach – to może liczyć na 2500 ha.
Jako że jeździ się tu na wysokości pomiędzy 1750 a 2900 m n.p.m. (samo Heiligenblut położone jest na 1350 m n.p.m.), śnieg jest zwykle przedniej jakości. Obszary freeride’owe położone są powyżej linii lasu, co zapewnia wysokoalpejski klimat zjazdów (choć są oczywiście tacy, dla których największym wyzwaniem są właśnie skręty między drzewami). Dla snowboardzistów istotne są z kolei warianty zjazdów pozbawione nużących podejść.
W poprzedniej nocie („Grossglockner.pl (1)”, 23 stycznia b.r.) pisałem też o detalach nowości tego sezonu, czyli Freeride Check Point – przejrzystym nawet dla początkujących systemie informacji o warunkach śniegowo-pogodowych i zagrożeniu lawinowym.
Nie bez znaczenia jest wreszcie widok na majestatyczny Grossglockner.
Trudno się dziwić, że właśnie tu od dwóch lat rozgrywane były zawody Polish Freeride Open – nieoficjalne mistrzostwa Polski (ale z udziałem zawodników z innych krajów) w ekstremalnym narciarstwie i snowboardzie .
Od tego sezonu zaś Heiligenblut stało się bazą Freeride Camp, czyli trwającego niemal tydzień przedsięwzięcia, które służyć ma przede wszystkim pokazaniu uroków jazdy terenowej i nauczeniu obozowiczów poruszania się na nartach lub desce poza wytyczonymi trasami.
W minionym tygodniu można więc choćby było podpatrzeć w Heiligenblut, jak jeździ Roman Kuss, jeden z najbardziej cenionych austriackich freeriderów reprezentujących słynne Kastle.
Roman Kuss (fot. Tomasz Rakoczy – Tommy Superstar)
Gwoli ciekawostki: Roman poza trasą używa Kastli o szerokości „pod butem” 128 mm. A jego ulubionym kompanem do jazdy (i tricków) w głębokich śniegach jest Andrzej Osuchowski, czołowy polski freerider, z którym chcą zawiązać międzynarodowy team (niestety w tym roku „Osuch” nie mógł przyjechać do Heiligenblut, bo leczy złamanie strzałki, którego doznał w trakcie… joggingu).
Ale do Heiligenblut zjechali także świetni rodzimi narciarze pozatrasowi.
Sebastian „Seba” Litner jest świetny zarówno we freeride, jak we freestyle. Jeździł w pięknym stylu w puchu i brawurowo skakał po skałach (bądź usypanych skoczniach).
Sebastian „Seba” Litner (fot. Tomasz Rakoczy – Tommy Superstar)
To samo wyczyniał Marcin „Gaju” Gajewski.
Marcin „Gaju” Gajewski (fot. Tomasz Rakoczy – Tommy Superstar)
A osobną klasę prezentowała jego siostra Kasia.
Katarzyna Gajewska (fot. Tomasz Rakoczy – Tommy Superstar)
Z kolei Andrzej „Jędrek” Bargiel to najlepszy polski skiaplinista. Objaśniał więc, na czym polega dziś narciarstwo tourowe, obalając choćby stereotyp, że tej formy nart mogą próbować tylko ludzie z ekstremalną wytrzymałością, mający na dodatek specjalny sprzęt. A prócz tego wykonywał takie przejazdy w terenie, których muszą zazdrościć mu najlepsi (i najodważniejsi) freeriderzy.
Skacze Andrzej Bargiel (fot. Tomasz Rakoczy – Tommy Superstar)
Najwyższy poziom pozatrasowego snowboardu reprezentowała „Lola”, czyli Magda Jonkisz (by już nie wspominać o jej uroczym i zawadiackim nieco uśmiechu).
„Lola” Magda Jonkisz (fot. Tomasz Rakoczy – Tommy Superstar)
Co ważne, z każdym z nich można było tu sobie pojeździć, a potem, poprosić o ocenę własnej techniki i rady odnośnie jej poprawienia.
Kilka wieczorów zajęły nadto projekcje świetnych filmów o narciarstwie ekstremalnym – komentowanych na dodatek przez gwiazdy Freeride Camp.
Prócz tego każdy mógł wziąć udział w warsztatach (na wysokości 2600 m n.p.m.!) tyczących ratowania ofiar lawin. Tu gwiazdą był Aron, czyli tutejszy pies ratowniczy.
Aron w akcji (fot. Tomasz Rakoczy – Tommy Superstar)
Tytuł ma zasłużony, bo zakopanego głęboko pozoranta (Romana Kussa) odnalazł bez większych problemów.
Odnaleziona przez Arona „ofiara lawiny„, czyli Roman Kuss – z kiełbasą w nagrodę dla wybawcy (fot. Tomasz Rakoczy)
Widok pas kopiącego w śniegu nad „zasypanym” i machającego ogonem, co jest sygnałem dla przewodnika, by dokończył dzieła, robi wielkie wrażenie. Można też było potrenować szukanie „ofiary lawiny” przy pomocy detektora, lokalizowanie go sondą, a wreszcie odkopywanie. A wreszcie spróbować odpalić ABS, czyli system poduszek powietrznych, mających wynieść narciarza ponad powierzchnię zasypującego go lawiny.
Zarówno ratownicy z Heiligeblut, jak Tomasz Osuchowski z TOPR powtarzali jednak: nic nikogo nie uratuje, jeśli zawiedzie rozsądek.
Pod okiem tutejszych służb górskich można było w końcu spróbować nocnej wspinaczki lodowej. Po precyzyjnym instruktażu śmiałkowie ruszyli na cztery pionowe ściany lodu o różnym stopniu trudności. Emocji było wiele, a zabawa przednia.
(Fot. Tomasz Rakoczy – Tommy Superstar)
O tym, że gospodarze z Heiligenblut cenią sobie takie imprezy, świadczy choćby to, że uczestnicy obozu mieli aż 50 proc. zniżki na karnety na wyciągi oraz 20 proc. tańsze noclegi. Mniej musieli też płacić za wynajem przewodników na wyprawy pozatrasowe.
Free Ride Camp w Heiligenblut ma być kontynuowany – i to w rozbudowanej formule – także w następnym sezonie. I dobrze.