Śnieżny park w Donovaly
Tendencja jest wymowna: coraz więcej ośrodków zimowych stawia nie tylko na ofertę narciarską, ale i poszerza zakres przewidzianych dla gości atrakcji. Trend widać wyraźnie także w słowackim Park Snow Donovaly.
Powód jest prosty: statystyki dowodzą, że w rozkładzie dnia przeciętnego gościa stacji sama jazda na nartach zajmuje ledwie od czterech do sześciu godzin. W pozostałym czasie oddaje się innym rozrywkom – a to posiadom w restauracjach, a to konsumpcji i tańcom w barach après-ski, a to zabiegom spa bądź praktykom wellness, a wreszcie spacerom czy rozmaitego rodzaju aktywnościom sportowym niezwiązanym już z nartami.
To dlatego między kurortami trwa wyścig ofert spędzania czasu pozostałego po zdjęciu nart. Najczęściej powinny być na dodatek intrygujące dla całych rodzin – te są przecież dla wielu stacji najcenniejszym klientem.
Tak jest choćby w słowackim Donovaly. Ośrodek leży na granicy parków narodowych Niskie Tatry i Wielka Farta, tuż przy europejskiej trasie północ-południe E77, prowadzącej znad Bałtyku (a w zasadzie aż z Pskowa) przez Polskę i Słowację na Węgry.
Z Krakowa to ledwie trzy i pół godziny jazdy busem (i to także podczas wzmożonego ruchu na Zakopiance w okresie ferii, bo trasa wiedzie przez Chyżne, unika się więc wciąż najbardziej zatłoczonych odcinków).
Stacja ma głównie rodzinny charakter – spośród ponad 11 km przygotowywanych tras niemal połowa oznaczona jest na niebiesko, a więc oceniona jako łatwe, a druga połowa na czerwono, a zatem przeznaczona dla średniozaawansowanych. Jako trudne określono zaś jedynie zbocze długości niewiele ponad 100 m.
Trasy wytyczone są pomiędzy 900 a 1661 m n.p.m. na przeciwległych zboczach doliny (i, tu ciekawostka, wspomnianej drogi E77).
Dla początkujących – co ważne: w każdym wieku – odpowiedniejszy będzie obszar Záhradište: obsługuje go wyciąg krzesełkowy oraz kilka orczyków, stoki są szerokie, więc pozwalające na szlifowanie skrętu i bezpieczne (jeśli nie ma weekendowego nasilenia ruchu).
Nie przez przypadek nieco poniżej Záhradište najmłodsi mogą skorzystać z fun parku o powierzchni 12 500 m kw. – czyli, jak chwalą się menedżerowie ośrodka, drugiego pod względem wielkości w Europie. Dzieci (już trzyletnie!) mogą się uczyć skrętów w najlepszy sposób, czyli przez zabawę (mają do dyspozycji aż dziewięć wyciągów/taśm, czyli magic carpets). A w przerwach oglądać stadko dostojnie spokojnych… alpak.
Z kolei już dobrze jeżdżący nie powinni się nudzić na położonym vis-à-vis zboczu Nova Hola. Tu kolej gondolowo-krzesełkowa (obchodzi właśnie okrągłą, 40. rocznicę powstania) wywozi chętnych na najwyższe miejsce stacji (przypomnijmy: 1361 m n.p.m.), z którego – po chwili kontemplacji zacnej panoramy Tatr – można ruszyć w dół przyzwoicie nachylonym, a też szerokim zboczem.
Godna polecenia jest zwłaszcza skrajnie lewa połać stoku (obsługiwana przez szybki wyciąg talerzykowy). Da się też poszukać tam wariantów zjazdów terenowych bądź wyprawić się w ustronniejsze okolice na skiturach.
Można także na Novej Holi skorzystać z Fresh track, czyli dostępnej w każdą sobotę szansy pojeżdżenia w godzinach wczesnorannych (bo od godz. 7) po świeżo przygotowanych trasach. Nie dość, że wszystko odbywa się przy wschodzącym słońcu, to nigdy nie ma mowy o tłoku, jako że na stoki wpuszczanych jest najwyżej 50 narciarzy. Całość zaś wieńczy gustowne i bogate śniadanie (złożone m.in. z lokalnych wędlin, serów i prosecco) w szklanym namiocie Husky Baru. Trzeba tylko pamiętać o rezerwacji specjalnego biletu (cena ze śniadaniem to 55 euro). Podobno Husky Bar jest też świetnym miejscem après-ski – i to nie tylko z racji położenia na końcu trasy zjazdowej przy dolnej stacji kolejki. Tuż obok jest też minilodowisko oraz restauracja Magura – słowacka specjalność, czyli zupa czosnkowa i bryndzowe haluszki (porcja jest olbrzymia!), warta jest tam wszystkiego (a kosztuje 16 euro).
Można wreszcie się w Donovaly przejechać saniami – z płozami tradycyjnej i rzadkiej już dziś konstrukcji z jesionowego drewna, ciągnionymi przez osiem Alaskan husky.
Jak zdradza przewodnik zaprzęgu Martin Cusa, psy muszą przed zimą przejść wymagający trening kondycyjny, są specjalnie dobierane w pary, lecz potem traktują przejażdżki jak zabawę. A że jest ich 18, w razie zmęczenia mogą być w ciągu dnia zmieniane.
Dawkę adrenaliny zapewniają wieczorne zjazdy po zboczu Záhradište na Snooc Ski, czyli pojedynczej narcie wyposażonej w nisko, na szczęście, osadzone siedzisko. Steruje się za pomocą balansu ciała i ruchu ręki, a hamuje jak na zwykłych nartach, czyli stosownie zagęszczając skręty – przynajmniej w teorii, lecz zawsze można sobie pomóc, oporując w śniegu stopami. Wbrew pozorom zabawa jest stosunkowo bezpieczna – choćby z racji niewielkiej odległości zjeżdżającego od podłoża.
Kilka uwag czysto już praktycznych: jak zdradził szef Donovaly Branislav Velky, stacja proponuje ok. 3 tys. łóżek w obiektach o różnym standardzie i charakterze: od kwater prywatnych przez apartamenty (są reklamy mówiące o noclegu ze śniadaniem już od 17 euro od osoby) przez całe chaty na wynajem po hotele (w tym czterogwiazdkowe). Co też ważne, większość miejsc noclegowych położona jest bezpośrednio przy stokach, więc nie trzeba korzystać ze skibusów.
PS I Warto wziąć jednak własne narty. W wypożyczalni, do której trafiłem, wybór był niewielki, a i przygotowanie krawędzi i ślizgów było, by tak rzec, słabe. Obsługa też nie wybitna. Szczęśliwie sytuację uratował trwający właśnie test nart Kästle. Na marginesie: branżową sensacją jest, że ta słynna, założona w 1924 r. (!) przez Antona Kästle w Hohenems austriacka marka, która przez wiele dekad należała do wiodących producentów nart w Europie (od 1948 do 1998 r. używający Kästli zawodnicy wywalczyli ponad 130 medali na alpejskich mistrzostwach świata i igrzyskach olimpijskich), została niedawno kupiona przez czeską firmę Sporten. Teraz narty z charakterystycznym znaczkiem Kästle produkowane są w Novém Městě na Morawach, lecz wciąż opatrzone reklamową adnotacją: „Austrian technology”. Modeli Kästli i Sportenów do testowania było multum (i o każdej długości), a serwismeni w pełni profesjonalni.
PS II Nie warto za to przywozić do Donovaly własnego wina. Dziś bowiem Słowacja pod tym względem wcale nie ustępuje krajom uchodzącym za winiarskie wzorce. I nie chodzi tylko o trunki białe, ale i czerwone. Lecz to już temat na osobną opowieść.