Feryjne odkrycia: Wildschönau II
Dzień po tym, jak wspomnieniem z Wildschönau chciałem rozpocząć tu cykl o narciarskich odkryciach tej zimy, wybuchła wojna. I wciąż trudno pisać o urokach zimy czy górskiego stołu… Ukraina broni się już cały miesiąc – za to jej chwała. Слава Україні!
Spróbujmy mimo wszystko. Obiecałem wszak słowo o sąsiadujących z Wildschönau i połączonych z tym obszarem gondolą zboczach Alpbachtal – jako że to one składają się na otwarty dekadę temu obszar narciarski Ski Juwel.
Przypomnijmy: aby dostać się z Wildschönau do Alpbachtal, trzeba zjechać ze szczytu Schatzberg do ok. 1/3 jego wysokości i tam wsiąść w gondolę, tyle że kursującą w… dół. Jak wytłumaczyła mi Christine Silberberger z Wildschönau Tourismus z Schatzbergu, do Alpbachtal nie udało się poprowadzić trasy zjazdowej, bo nie zgadzają się na to właściciele lasu w tej części doliny.
Narciarska oferta Alpbachtal to zbocza trzech gór. Pierwszą jest Wiedersberger Horn – liczy 2128 m n.p.m., acz wyciągi docierają na poziom 2032 m. Przy górnej stacji kolejki Hornalm wybudowano niedawno sporą restaurację, a co ważniejsze, z przełęczy Hornalm przy dobrej pogodzie można skosztować zacnych widoków.
Atutem miejsca jest zwłaszcza to, że jeździ się tam powyżej granicy lasu i jest nieco miejsca na próby pozatrasowe.
Powyżej lasu zasadniczo wytyczone są też trasy na zboczach Gmahkopf. Tam miejsca dla siebie mogą też znaleźć fani freestyle’u czy przeszkód skicrossowych – co istotne, także na amatorskim czy po prostu rodzinnym poziomie. Klasą są równocześnie warianty pod gondolami nazwanymi Wiedersbergerhornbahn (I i II) – po części poprowadzone już leśnymi przecinkami (szerokimi jednak), urozmaicone, stosownie długie i nie bez powodu oznaczone jako wymagające.
Tym razem nie udało mi się dotrzeć na trzecią z narciarskich gór Alpbachtal, czyli Reithel Kogel – pozostaje więc tylko powspominać nocną jazdę sprzed ponad dziesięciu lat, a to z racji znakomitej jakości zamontowanego wtedy na części trasy oświetlenia halogenowego. Dość powiedzieć, że różnica między tradycyjnymi lampami a nową technologią była uderzająca – i to mimo że nie jestem wielkim fanem wieczornej jazdy, wychodzę bowiem z założenia, iż w dzień można wystarczająco się zmęczyć. No chyba, że chodzi o nocne skitury i zjazdy w świetle czołówek – to jednak zupełnie inna jakość, nieprawdaż?
Nie zdążyłem też – czego żałuję jeszcze bardziej – odwiedzić minibrowaru (dziś powiedzielibyśmy: rzemieślniczego) Josepha „Joe” Mosera. I tu muszą więc pozostać smaki sprzed lat.
Można jednakże przy okazji płynnie przejść do innych kulinarnych specjałów Ski Juwel. Nigdzie w Alpach nie jadłem dotąd pretzel suppe – pożywnej potrawy (bo konsystencję ma ledwie półpłynną) z, co oczywiste, lekko wysuszonych pretzli, zalanych rosołem i obficie posypanych alpejskim, nader intensywnym w aromacie serem, a pewnie i lekko razem z nim zapieczonych, bo jest on przecież w końcu roztopiony. Nie jadłem jej nawet w Monachium, skąd ten rodzaj bretzli pochodzi. Specjału można spróbować w schronisku Gipfö Hit na grani Schatzbergu.
Nigdzie też nie piłem wódki z rzepy. A właśnie to warzywo jest bazą sznapsa produkowanego tu od XVIII w. Wtedy to cesarzowa Maria Teresa zezwoliła, by 51 tutejszych chłopów destylowało napitek wedle zdumiewającej, zdawałoby się, ze względu na bazowe składniki receptury. Naturalnie chodziło o cele zdrowotne – ma to być specyfik typu digestive.
Dziś prawem do wytwarzania Krautinger Schnapps szczyci się ledwie 15 lokalnych farmerów, którzy rok w rok potwierdzają poziom produktu na specjalnym festynie. Co zaś do smaku… Otóż jest on z gatunku tych, co do których wybór jest prosty: można się w nim zakochać bądź go znielubić. Jaki był mój wybór? Zgadnijcie sami 🙂
PS Na koniec opowieści o Wildschönau będzie nieco o historii regionu – niebywałym muzeum i niebywałym zakątku.