Śmierć na stoku
Śmiertelny wypadek w Jaworzynie Krynickiej potwierdza tezę, że na nartach największym niebezpieczeństwem nie jest wcale natura (strome stoki, a nawet lawiny), lecz ludzie.
Przypomnijmy: w środę na stoku Jaworzyny zderzyło się dwóch narciarzy. Jeden z nich zmarł, drugi z obrażeniami trafił do szpitala. Właśnie sytuacje, w których jeden narciarz (czy snowboardzista) wpada na drugiego mogą prowadzić do najgroźniejszych urazów – ze śmiercią włącznie.
Eksperci są zgodni: mocno taliowane narty ułatwiają szybką jazdę ciętym skrętem długimi łukami, co w przypadku mniej wprawnych, a przekonanych o swej doskonałości, narciarzy może prowadzić do kolizji. Paradoksalnie swoje robi też coraz lepsze przygotowanie stoków – ich użytkownicy, nie czując pod stopami lodu czy też garbów, pozwalają sobie na większe prędkości.
Do tego dochodzi oczywiście alkohol – zwłaszcza w przypadku rodaków. Te piersiówki, bądź bączki z gorzką żołądkową wypijane „na rozgrzewkę” na wyciągach albo piwo (często wzmocnione pięćdziesiątką) wychylane w barach na stoku od samego rana… Oczywiście, na nartach piją też inne nacje, ale albo w dużo mniejszych ilościach albo po nartach. Tymczasem Polacy często rozpoczynają ostre apres ski już na samym początku dnia.
Wreszcie: zwyczajna bezmyślność, by nie powiedzieć: tępota.
Byłem niedawno z 6-letnim synem w Madonna di Campiglio („Piękna Madonna”, 20 grudnia 2010 r. oraz „Piękna Madonna się ceni. Ale…”, 24 grudnia 2010 r.). Zjeżdżaliśmy szeroką i niezbyt stromą trasą (oznaczoną kolorem niebieskim) z Passo Groste. Kuba ubrany był w odblaskową kamizelkę, sam jechałem sam nim, co miało stanowić pewną asekurację. Mimo to w pewnym momencie na ważące ledwie 20 kg dziecko wpadł potężny, ważący pewnie z 80 kg, rozpędzony snowboardzista. I nie był to wcale żaden nastolatek, lecz mężczyzna w średnim wieku. Okazał się rodakiem.
Reakcją na mój bluzg, że jako jadący wyżej powinien uważać na jadących niżej (kodeks narciarski FIS, przypominany choćby na niemal każdej mapce tras w stacjach alpejskich, ujmuje to tak: „Znajdujący się na stoku narciarz, który za względu na lepszą widoczność z góry, dysponuje większą możliwością wyboru trasy jazdy, musi wybrać taki tor jazdy aby uniknąć wszelkiej możliwości zderzenia z narciarzem znajdującym się poniżej na stoku”), była bezgranicznie zdumiona, by nie rzec właśnie: tępa, twarz.
To dlatego upieram się, że często o wiele bezpieczniejsza jest jazda poza wyznaczonymi trasami. Po prostu: tam nie jestem narażony na błędy innych. Zagrożenie – choćby w postaci lawiny – niosą tylko moje własne.