Ferie bez nart? Trudno
Rząd ogłosił, że w okresie sylwestrowym i ogólnopolskich (także z jego woli) ferii zimowych wyciągi narciarskie i hotele w górach mają być zamknięte. Branża narciarska protestuje i przekonuje, że jest na skraju upadku. Ba, słychać, że wiele góralskich rodzin żyjących z turystów znalazło się niemal na skraju biedy.
Niezadowolonych jest też wielu narciarzy. Tu pada argument, że zostali pozbawieni możliwości uprawiania ulubionego sportu, a dzieci zamiast ruchu na świeżym powietrzu będą dalej ślęczeć przed komórkami (bo już nawet nie przed komputerami).
Oczywiście, władza PiS od początku epidemii popełnia błąd za błędem (o czym tu już pisałem. Całkiem niedawno w atmosferze awantury (i interwencji narciarza Andrzeja Dudy u wicepremiera Jarosława Gowina) musiała zmienić decyzje dotyczące funkcjonowania stacji narciarskich (też to na portalu „Polityki” komentowałem). Teraz próbuje wywikłać się z poprzednich wpadek, ale siłą rzeczy zbiera cięgi nawet za posunięcia w nadzwyczajnej sytuacji uzasadnione.
Tak naprawdę zamknięcia stacji można przecież bronić. Nie bez przyczyny na podobną strategię zdecydowały się niektóre kraje alpejskie (Austria, Włochy), w których statystyki dotyczące pandemii są bardziej optymistyczne niż te w Polsce (nawet oficjalne).
Co więcej, pierwsze dni funkcjonowania wyciągów pokazały, że nie wszędzie przestrzegane są rygory epidemiologiczne – zarówno przez zarządzających kolejkami (a to przecież oni są odpowiedzialni za wprowadzenie obostrzeń), jak i samych narciarzy. Dyscyplina i rozsądek nie należą do narodowych cech Polaków – są nimi za to cwaniactwo i mędrkowanie na każdy temat z bezbrzeżną pewnością siebie. Symbolem stały się rzekome noclegi służbowe albo wynajem schowków na narty dla pięciu osób.
Nie ma żadnej gwarancji, że podczas sylwestrowych nart, a potem nart feryjnych, byłoby lepiej. Przeciwnie, wszystko wskazuje na to, że reguły byłyby dalej lekceważone – i to już masowo.
Co do kłopotów branży turystyczno-wyciągowej, to nie tylko ona ma problemy wskutek pandemii – dotknęła przecież wszystkich. W biznesie nie jest tak, że zawsze zarabia się krocie – czasem zdarzają się chudsze lata. Nie mówiąc o tym, że nawet w lepszych czasach rodzimy sektor zdawał się niekoniecznie przykładać wagę do właściwej relacji jakości oferowanych usług do ich ceny…
Skądinąd argument, że niejasna polityka rządu sprawiła, iż na marne poszło dośnieżanie stoków (oraz pieniądze w nie włożone), też jest chybiony. Wszak aby trasy były dobrze utrzymane, trzeba je zacząć przygotowywać na dobrą sprawę już późną jesienią, a potem cały czas starannie o nie dbać.
Jeśli zatem stacja poważnie myślała o sezonie, tak czy tak, niezależnie od rządowych wolt, powinna rozpocząć śnieżenie wraz z pierwszymi przymrozkami. Rozpoczęcie dośnieżenia dopiero w połowie stycznia (co bywało zwyczajem wielu polskich ośrodków) i tak nie miałoby sensu.
A co do ograniczania sportowej aktywności narodu, a zwłaszcza dzieci i młodzieży – możliwości nie ograniczają się przecież do nart (zwłaszcza tych zjazdowych, choć trzeba przyznać, że zamykając hotele i pensjonaty, rząd ograniczył też możliwość uprawiania dużo bezpieczniejszego epidemiologicznie narciarstwa skiturowego).
Zresztą prawdę mówiąc, jak już – oby! – pandemia zelżeje, znikną kwarantanny i stacje zimowe będą mogły działać (choć wciąż z zachowaniem podstawowych reguł bezpieczeństwa), to zawsze można zrobić dzieciom sportowe wagary i zabrać je z lekcji na narciarski wyjazd. W i tak nadzwyczajnym roku szkolnym będzie to jak najbardziej zrozumiałe.
Bo góry, na szczęście, pandemię przetrwają.