Vorarlberg z północy na południe. Na nartach oczywiście
Wróciłem właśnie ze wspaniałej wyprawy: pięciu dni zjazdów (oraz podejść) w głębokim puchu w tyleż pięknej, co dzikiej alpejskiej scenerii. Dochodziły do tego kursy z bezpieczeństwa w górach i szansa doszkolenia się z techniki jazdy w różnych warunkach. A także możliwość wysłuchania pasjonujących opowieści o tradycji regionu i przednie lokalne jedzenie.
Pomysł nazwany został „Ski Ride Vorarlberg”. Wydaje się prosty, bo polega na pokonaniu na nartach tego najbardziej na zachód wysuniętego landu Austrii. Jako że region graniczy z Niemcami, Szwajcarią i Liechtensteinem (oraz jeziorem Bodańskim), jest ciekawym tyglem kulturowym. Jego poznanie jest kolejnym, prócz wrażeń sportowych i krajoznawczych, celem podróży.
Organizacyjna strona przedsięwzięcia wygląda w uproszczeniu tak: najpierw licząca maksimum 6 osób grupa zostaje wyposażona w kompletny sprzęt. Uczestnicy mogą wybrać stosownej długości narty marki Kästle FX 84 lub 94 (zwłaszcza te ostatnie doskonale sprawują się zarówno na trasach, jak i poza nimi oraz podczas podejść) z umożliwiającymi podejścia wiązaniami Tyrolia Adrenaline.
Dostają również foki, plecaki Mammut z systemem SnowPulse (zwiększa szanse utrzymania porwanego przez lawinę na powierzchni), sondą, łopatą oraz detektorem lawinowym tej firmy (patronującej, obok Kästla, pomysłowi). Każdą grupą opiekuje się doświadczony miejscowy przewodnik (co ważne: nie zwykły instruktor, lecz osoba z uprawnieniami „bergführera”) oraz tzw. team menager, zajmujący się na bieżąco logistyką.
Do dyspozycji wyprawy jest też bus. Choć założeniem jest pokonanie jak największego dystansu na nartach, to nie zawsze się to udaje (choćby ze względów pogodowych) i czasem trzeba gdzieś podjechać. Busik służy też do transportu pozostałego bagażu uczestników, jako że każdej nocy śpi się w innym miejscu (zwykle w wyróżniającym się hotelu danej okolicy – a to tradycyjnym charakterem, a to naciskiem na ekologię, a to nowoczesnością).
Punktem startu jest zaciszna dolina Kleinwalsertal, zamieszkała przez potomków osadników ze szwajcarskiego kantonu Wallis, przybyłych w te okolice w XIII w. Pierwszego dnia przewodnik dyskretnie sprawdza poziom umiejętności narciarskich grupy, bo i od tego, prócz warunków śniegowych i pogodowych, zależy wybór konkretnych już wariantów na dalszych etapach podróży.
Używa się kolejek i wyciągów, ale niektóre – w tym te najciekawsze – punkty trasy dostępne są jedynie na skitourach bądź „z buta” – z nartami przypiętymi do plecaka. Założeniem jest jednak, by podejścia nie trwały dłużej niż półtorej godziny i nie przekraczały czterystu metrów różnicy wzniesień – tak aby nawet słabsi kondycyjnie mieli potem siłę (i frajdę) ze zjazdów.
Jeździ się zarówno po trasach, jak i – a nawet zwłaszcza – poza nimi, a tu i na odkrytych halach, i w lesie, a czasem w kuluarach.
Zasadą jest, że każdy z uczestników powinien potrafić poruszać się „krótkimi i długimi skrętami w śniegach różnego typu i w różnym terenie” (nachylenie stoku w niektórych miejscach może sięgać 40 stopni).
Christian Schützinger z Vorarlberg Tourismus, jeden z pomysłodawców Ski Ride, podkreśla jednak, że ekspedycja nie jest przeznaczona wyłącznie dla „profesjonalistów”: mogą wziąć w niej udział wszyscy dobrze czujący się na nartach i spełniający te warunki.
Następnym celem jest Bregenzwald, a po nim światowej sławy Lech Zürs – stacja znana nie tylko jako kurort najbogatszych, ale i wspaniałe, olbrzymie miejsce do jazdy w puchu. Potem czas na kolejną dolinę: Klostertal oraz urocze Sonnekopf. Wreszcie Montafon, którego narciarskie walory już dawno opisał sam Ernest Hemingway. I na sam koniec tygodniowej „wyrypy” położone na samym krańcu doliny Gargellen w cieniu groźnego masywu Madrisa – i z takimi terenami do jazdy, że aż zazdrość (to chyba moje największe odkrycie).
Tym właśnie szlakiem w tydzień przechodzi się na nartach z północy na południe Voralbergu – a wrażeń po drodze jest tyle, że oczywiście nie sposób ich podsumować w jednej nocie. Każde z odwiedzonych miejsc ma wszak swoją historię i specyfikę, a do tego dochodzą emocje narciarskie, związane czy to z podejściami na kolejne granie i szczyty, czy – zwłaszcza – z wytyczaniem swoich „linii” w dziewiczym śniegu (a akurat w minionym tygodniu sypało mocno).
Nic dziwnego, że Ski Ride Vorarlberg otrzymał właśnie wyróżnienie poważanego poradnika „Ski Guide Austria” jako „najbardziej kreatywny pomysł roku”.
PS Wyprawy nie mogłem relacjonować na bieżąco, bo po prostu na takich nartach szkoda życia na komputer. I to nawet w epoce, zdawałoby się, wszechwładzy online. Skądinąd sami gospodarze z Vorarlbergu sugerują gościom, by spróbowali w górach wyzwolić się od dyktatu „sieci”. Ale że zgodnie z tradycją przedsięwzięcia prowadziłem precyzyjny „dziennik podróży”, pozwolę sobie jego fragmenty tu teraz publikować.