Kitzbühel czeka na Streif
Jeśli ktoś na zimowe ferie wybrał Alpy Kitzbühelskie, może spać spokojnie. Śniegu wciąż nie jest za wiele – jak niemal wszędzie po północnej stronie Alp, ale po trasach jeździ się bez większych problemów. Da się nawet wyskoczyć w teren – zwłaszcza w towarzystwie miejscowego przewodnika. A cały region żyje oczywiście planowanym na najbliższą sobotę biegiem zjazdowym po słynnej Die Streif.
Grań Pengelstein 1938 m n.p.m.
Kiedy kilka dni temu busem firmy Four Seasons (to mój sprawdzony, bo niedrogi i niezawodny nawet podczas autostradowych korków sposób na dotarcie bodaj do wszystkich zimowych stacji Tyrolu z lotniska w Monachium – dokąd połączenia z Polski są i bezpośrednie, i dużo tańsze niż te z przesiadkami do Innsbrucka), otóż gdy w środę wjeżdżałem do Kitzbühel, witały mnie a) spore połacie trawy na niższych partiach zboczy doliny – zwłaszcza tych wystawionych na słońce oraz b) huk krążących nad miastem helikopterów z podczepionymi do podwozia na długich linach wielkimi workami pełnymi… śniegu.
Ale że od razu ruszyłem na narty, rychło okazało się, iż ze śniegiem nie jest tak źle. Owszem, niektóre spośród 170 km tras zostały zamknięte, ale warunki na tych udostępnionych są – zważywszy na anormalne warunki pogodowe tego sezonu – całkiem przyzwoite.
Okolice Zweitausender 2004 m n.p.m.
Tylko pod koniec dnia na nartostradach schodzących do doliny zdarzają się fragmenty przylodzone bądź zwały śniegu o charakterystycznej dla późnej wiosny konsystencji „kaszy”. Na kitzbühelskich trasach nie ma za to praktycznie mowy o kamieniach – w porównaniu do innych części Alp region słynie z trawiastych stoków. Nic dziwnego, że latem jest tu ponoć wypasanych dużo więcej krów i kóz niż gdzie indziej, a zimą wystarczy dużo mniej śniegu, by utrzymać trasy. Jak przekonywał Lukas Draxer, jeden z tutejszych ratowników górskich, z którym miałem okazję pojeździć w Kitz, trawiaste podłoże przyczynia się także do mniejszej ilości wypadków na trasach (pomysły na zwiększenie bezpieczeństwa i zasady działania służb ratowniczych to osobny temat do opisania).
Tak czy tak, obecnie w najlepszej kondycji są trasy obszaru wokół najwyższego dostępnego wyciągami szczytu kitzbühelskich Alp – czyli Zweitausendera (2004 m n.p.m.). Głównie mają one rodzinny charakter (czyli oznaczone są na niebiesko), ale są też ścianki, na których przed sezonem trenuje często slalom austriacka kadra (jest w miarę wysoko, a trawa nie wymaga masy śniegu).
Z kolei drugi mój przewodnik, Guido Hechenberger ze szkoły narciarskie Element 3, dowodził, że pomimo kiepskiej tego roku aury, da się teraz w okolicach Kitz jeździć poza przygotowanymi trasami. Dość wspomnieć, że tylko podczas jednodniowego safari (jak się dziś modnie mawia) po okolicy znalazł sześć niezgorszych linii – zarówno w odsłoniętym puchu, jak w lesie.
Tereny off piste z grani nieopodal kolejki 3S łączącej obszary Kitzbühel i Jochberg
Trudno się jednak dziwić: Guido urodził się w Jochberg, jednej z tamtejszych wiosek, jego ojciec – przewodnik górski – od dzieciństwa brał syna na wyprawy skitourowe, a potem kibicował zimowej pasji syna (nawet tej freeskiingowej, której motywem były głównie zachwyty dziewcząt..). Dzięki temu Guido zna w okolicy wszystkie dziury, a i opowiada o nich z widoczną radością (co najmniej kilka z tych historii też godnych jest rozpowszechnienia, podobnie jak dzieje walki ze stereotypem ekskluzywności Kitz).
Szybko wyjaśniła się też zagadka helikopterów z workami śniegu: otóż są one narzędziem w walce o przyszłotygodniowy bieg zjazdowy Pucharu Świata. Stawka jest dla miasta wysoka: wyścig po Die Streif od lat uchodzi za jedno z najważniejszych wydarzeń w alpejskiej branży. Dość wspomnieć, że wielu uważa tę trasę zjazdu za najtrudniejszą na świecie (o tym, dlaczego tak jest, już w „Polityce” pisałem: „Die Streif”) .
Naturalnie wiążą się z tym wielkie pieniądze, a zatem sponsorzy. Otóż w tym roku niedostatki śniegu sprawiły, że choć spośród końcowych wariantów trasy wystarczająco przygotowany jest jeden (dla tych, którzy mieli szczęście być w Kitz: ten prawy, patrząc z miasta), to ze względów marketingowych sponsorzy (głównym jest Audi) zasugerowali, by jednak przygotować także klasyczny, czyli lewy. Fachowcy od public relations twierdzą bowiem, że na nim lepiej w transmisjach telewizyjnych (oraz z trybun) widać banery reklamowe. Za sugestią poszły podobno ekstra pieniądze. Jest zatem na paliwo dla śmigłowców i gaże dla pilotów…
Sceptycy wspominają wszelako, że w 2006 roku miasto (a w zasadzie Ski Club Kitzbühel, bo to on tradycyjnie odpowiada za przygotowanie zawodów) zdecydowało się na podobną akcję: śnieg kupowany (!) był w rejonie Grossglocknera (najwyższego szczytu Austrii), przywożony do Kitz wielkimi ciężarówkami, a potem pięcioma aż helikopterami nanoszony na Die Steif. Pech chciał, że w noc poprzedzającą zawody zaczął padać deszcz i decydenci z FIS zjazd (i super gigant) odwołali. Rozegrano tylko slalom, ale ten – jak narzekali niektórzy – można ustawić wszędzie.
Teraz oczywiście siłą rzeczy pojawia się obawa, że sytuacja może się powtórzyć. Zwłaszcza, że wedle prognoz lada chwila zacząć ma wiać Foen – ciepły wiatr z południa. Tymczasem w grę wchodzą naprawdę wielkie pieniądze: na zawody w Kitz przyjeżdża rokrocznie około… stu tysięcy kibiców. Pierwotny budżet zebrany na tegoroczny wyścig przez Ski Club Kitzbühel wynosił 6,5 milionów euro, a przewidywane zyski dla regionu miały sięgać 37 milionów. W każdym razie od dawna zarezerwowane są wszystkie miejsca noclegowe w nawet odległej okolicy… Już z tego powodu warto śledzić perypetie zjazdu w Kitzbühel 2014. Co też będziemy czynić.
PS. Zauważyłem właśnie, że niniejsza notka jest czterysetną na blogu „W śniegu i po śniegu”. Dziękuję tym bardziej wszystkim, którzy zachodzą czasem na tę stronę.