80 lat zjazdu po Die Streif
Przed tygodniem okrągły – 90.! – jubileusz świętował zjazd z Lauberhorn w szwajcarskim Wengen. W ostatni weekend niemal równie zacne – 80.! – urodziny miał jego wielki pod względem skali trudności, spektakularności i sławy konkurent, czyli zjazd z Hahnenkamm w tyrolskim Kitzbühel.
Sporo pisałem tu obficie o historii zjazdu w Wengen i trasie Lauberhorn:
wypada przypomnieć także dzieje zjazdu w Kitz – zwłaszcza że zasługi tej tyrolskiej wioski dla historii narciarstwa są równie wielkie. Dość powiedzieć, że tradycja jazdy na nartach ma tu dobrze ponad 120 lat… Równocześnie Kitzbühel uchodzi – słusznie – za bodaj najdroższy (a tym samym najbardziej snobistyczny) ośrodek zimowy Austrii. Ceny działek wciąż są wyższe niż w Wiedniu, a i za nocleg – zwłaszcza w hotelach w pobliżu pochodzącej z XII w. najstarszej części miasteczka – trzeba płacić dużo więcej niż wszędzie indziej. Chlubi się kasynem, turniejem polo na śniegu i tym podobnymi atrakcjami.
Nie bez powodu więc należy do grupy zwanej „The Best of the Alps”, którą stworzyło 12 najsłynniejszych, by nie rzec klasycznych kurortów zimowych z pięciu państw alpejskich. Prócz Kitz należą doń Chamonix, Cortina d’Ampezzo, Davos, Garmisch-Partenkirchen, Grindelwald, Lech/Zürs, Megève, St. Anton, St. Moritz, Seefeld i Zermatt. Członkowie tego elitarnego klubu szczycą się pionierskimi zasługami, jeśli chodzi o turystykę zimową i rozwój narciarstwa. Ale jego marka gwarantować też ma gościnność oraz dbałość o zachowanie „doskonałej harmonii” między „wyjątkowością świata gór i piękna krajobrazu” a „wymaganiami nowoczesnego aktywnego urlopu”. Klubowe kurorty kreują się w efekcie na ambasadorów całych Alp na świecie (co przekłada się chociażby na wspólne działania marketingowe od Japonii po Stany Zjednoczone). Magnesem nr 1 są mityczne już miejsca związane ze stacjami członkowskimi – od masywu Mont-Blanc przez Matterhorn czy – w przypadku Kitzbühel – Die Streif.
To trasa legenda – od 80 lat rozgrywane są na niej zawody uchodzące za najtrudniejsze (obok Wengen właśnie) w całym alpejskim Pucharze Świata. Co roku w II połowie stycznia, kiedy tradycyjnie rozgrywany jest Hahnenkamm-Rennen (a oprócz zjazdu slalom i super-G), do Kitz zjeżdża nawet 100 tys. kibiców. Transmisje telewizyjne ogląda ok. 500 mln widzów na świecie.
Die Streif wytyczono na zboczach górującego nad kurortem masywu Hahnenkamm. Ma 3312 m długości. Zawodnicy startują z 1665 m n.p.m., a metę wyznaczono niemal w środku miasteczka (na 805 m n.p.m.). Narciarze pokonują więc ponad 800 m różnicy poziomów.
Stromizna stoku za uskokiem zwanym Mausefalle (Pułapka na myszy) sięga 85 proc., a niektórzy ze startujących oddają tam skoki długości 80 m (oczywiście najlepsi starają się jak najkrócej przebywać w powietrzu, bo prędkość w locie jest mniejsza, niż gdy narty jadą po śniegu).
Inne kluczowe miejsca Streify to: Steilgang (najbardziej zwykle zlodzony fragment trasy), Alte Schneise (uchodzi za szczególnie wymagający z racji raptownie zmieniającego się ukształtowania i oświetlenia) oraz Hausberg (kolejny stromy – 69 proc. – i trudny punkt, a startujący mają już za sobą ponad półtora minuty jazdy). I wreszcie Ziehlschuss: ostatnie 400 m z garbem, gdzie prędkość najszybszych dochodzi do 140 km/h.
Na przejechanie Streify zwycięzcy potrzebują niespełna 2 min. Rekord należy do Fritza Strobla, wynosi 1:51:58 min i został ustanowiony w 1997 r. Średnia – powtórzmy: średnia (!) – prędkość Austriaka wynosiła 106,9 km/h.
Tym bardziej nie zaskakują hołdy, jakie na mecie odbierają zwycięzcy. I wręcz kult, jaki potem otacza tych, którym udało się tu wygrać. Czterokrotny zwycięzca Hahnenkamm-Rennen, Szwajcar Didier Cuche powiedział kiedyś na mecie: „Gratuluję każdemu, kto to przejechał. Wszyscy jesteśmy szaleni”.
Zawodom na Streifie poświęcono już książkę pod znamiennym tytułem „Chronicle Of A Myth” i kilka filmów dokumentalnych (bodaj najlepszy z nich, „Die Streif – One Hell of A Ride”, można obejrzeć na Red Bull TV).
Do Kitzbühel zjeżdżają najwięksi, bo dobry wynik tu zdobyty jest warunkiem narciarskiej sławy. A raczej jej potwierdzeniem: dowodem choćby Franz Klammer, trzykrotny triumfator w latach 1975-77. Swoje robią też wyższe niż na innych zawodach premie dla zwycięzców.
Szczęśliwie przynajmniej od kilku lat Kitz zaprasza już nie tylko wyczynowców i najbogatszych narciarzy. O tym, dlaczego i jak otaczające kurort stoki stały się dostępne również dla mniej zasobnych w euro narciarzy – oraz jak atrakcyjna jest dziś w efekcie oferta Alp Kitzbühelskich – też tu swego czasu pisałem: