Karkonoski PRL
Aż trudno uwierzyć, ale wciąż są w polskich górach miejsca, gdzie w najlepsze panuje myślenie rodem z PRL. A przecież od tych koszmarnych czasów minęło już ponad ćwierć wieku. Na dodatek dotyczy to gór przepięknych, bo Karkonoszy.
Nigdy nie jeździłem tam na nartach, a że słyszałem o Karkonoszach wiele dobrego, więc kiedy tylko nadarzyła się okazja, postanowiłem zobaczyć miejsce choćby latem. Faktycznie, jest pięknie. Na grani Szrenicą a Łabskim Szczytem wciąż zalega śnieg. Jest też oczywiście w imponujących Śnieżnych Kotłach. Z doliny widać, że pokrywa także górne partie północnych zboczy Śnieżki. A na dodatek w Szklarskiej Porębie nie ma tłoku…
Sielankę psują jednak, pozorne tylko, drobiazgi. Może nawet nie ma co mówić za dużo o cenach, bo te w górskich kurortach bywają wysokie. Jedno tylko: słono zapłacić muszą ci, którzy nie mają wystarczającej kondycji, by „z buta” wyjść na Szrenicę i chcą dotrzeć tam wyciągiem. Otóż bilet na wjazd i zjazd ze Szklarskiej na szczyt kosztuje dorosłego 35 zł (a dziecko do lat dwunastu niewiele mniej, bo 27,50). To sporo, zważywszy że krzesełka (choć dwuodcinkowe) nie są długie, a za to mocno wysłużone. Rzecz dotyczy tymczasem sporej grupy gości: zwłaszcza małych dzieci i ich rodziców (wtedy, policzmy, trzeba zapłacić w najlepszym wypadku – kiedy w górę z dzieciakiem wyjedzie tylko jeden opiekun – ponad 60 zł), ale też osób w słusznym wieku czy tez cierpiących na choroby serca, a wreszcie po prostu niewprawionych w górskich wędrówkach.
Już jednak klasycznym znakiem peerelowskiej mentalności zarządców tzw. Ski Arena Szrenica jest fakt, że kasa przyjmuje wyłącznie… gotówkę. Tak, tak: za bilety na wyciągi na Szrenicę nie można zapłacić kartą! Więcej: o ile w zimie w pobliskiej kawiarni działa bankomat, to po sezonie został on zdemontowany. Jeśli więc potencjalny klient wyciągów nie ma akurat przy sobie pliku banknotów, musi zejść do odległego o ponad kilometr supermarketu, tam wybrać potrzebne pieniądze i wrócić z nimi pod kasę. O ile oczywiście wcześniej się nie wścieknie i zrezygnuje z wyprawy.
W samej Szklarskiej oznak PRL jest na dodatek nieco więcej. W dni powszednie za parking w okolicach wyciągu pobieranych jest 20 złotych. Zdarzają się wypożyczalnie sprzętu, w których narty trzeba oddać do godziny 16.30 – mimo że dopiero wtedy kończą pracę wyciągi (nie mówiąc o tym, że może klienci chcieliby po nartach wypić piwo czy coś zjeść). Są i takie, które atakują mało przyjaznymi poleceniami w rodzaju „Przed oddaniem sprzętu należy oczyścić go ze śniegu”. Owszem, jest to dobry obyczaj, tyle że jeśli gość go nie dochowa, to trudno: musi to należeć do obsługi wypożyczalni. Itd. itp.
Jedynym dobrym skojarzeniem z PRL są w Szklarskiej Porębie znakomite… lody o tej właśnie nazwie serwowane w jednej z cukierni przy głównej ulicy miasteczka (nazywającej się skądinąd, na razie, „1 Maja”).
A tu jeszcze media donoszą, że po polskiej stronie nieodległej Śnieżki nie będzie można już skorzystać z… toalet. Instytut Meteorologii, który jest właścicielem tamtejszego „spodka”, z powodu stanu technicznego dolnych partii obiektu nie planuje mianowicie ani przetargu na wydzierżawienie tamtejszej restauracji, ani udostępnienia znajdujących się tam szaletów. Na szczycie działa zatem jedynie toaleta w górnej stacji wyciągu po czeskiej stronie. To jednak nieco za mało, a na Śnieżce warunki nie pozwalają na ustawienie toalet typu toi-toi. Karkonoski Park Narodowy zamierza zatem postawić na Równi pod Śnieżką tablice z informacją, że to tam jest ostatnia toaleta po polskiej stronie.
Jak tu się dziwić, że rodzime kurorty górskie podupadają?