Baqueira Beret: opowieść o sekretnym zakątku (1)
Po czterech dniach intensywnych nart w hiszpańskiej (czy raczej katalońskiej, a tak naprawdę arańskiej) Baqueira Beret na mojej prywatnej liście ulubionych ośrodków zimowych przybyło ważne miejsce.I, co ważne, jego atutem nie jest tylko to, że – w przeciwieństwie do zdecydowanej większości europejskich stacji wciąż narzekających na brak warunków – śniegu było tam całkiem sporo, a na dodatek miał on doskonałą jakość.
Prócz bowiem specyfiki geograficzno-klimatycznej (wspominałem o niej już we wstępnej relacji) Baqueira Beret ma znacznie więcej magnesów.
Pierwszym może być unikalna historia kurortu – i to mimo że długo nie miała z nartami nic wspólnego. Oto bowiem położona w samym sercu Pirenejów dolina Aran, na której końcu powstał pół wieku temu ów wychwalany ośrodek zimowy, przez wieki była praktycznie odcięta od świata. Otaczające ją potężne masywy górskie stanowiły naturalną barierę nie tylko przed dyktatem klimatu (układ gór jest taki, że choć opady śniegu są tu ponadprzeciętne, to rzadkością są choćby silne wiatry), ale także sąsiadów. Dawały zatem szansę na własną historię, co mieszkańcy doliny sprytnie wykorzystywali (i wykorzystują).
Dość powiedzieć, że choć w średniowieczu Val d’Aran znajdowała się w sferze wpływów a to władców aragońskich i katalońskich, a to francuskich, lecz zawsze zachowywała sporą dozę niezależności. W 1167 r. dolina stała się biskupstwem, a w 1313 r. król Aragonii Jaume II (czyli Jakub Sprawiedliwy) nadał jej przywilej zwany Querimonia, na mocy którego stała się niezależnym organizacyjnie i administracyjnie „tercos”, rządzonym przez miejscową Radę Generalną. Z czasem dolina weszła w skład Korony Aragońskiej, była też kilkakrotnie najeżdżana przez wojska francuskie, ale autonomiczny status straciła dopiero w 1835 r., kiedy to sama Aragonia dostała się pod panowanie Hiszpanii.
O tym, że Arańczycy cały czas byli wolnymi i dzielnymi ludźmi, świadczy i to, że podczas Holocaustu wielu z nich służyło pomocą Żydom, próbującym przez zielone granice uciec z okupowanej przez nazistów Europy. W poświęconym dziejom doliny muzeum w Vielha (uroczym miasteczku, będącym stolicą regionu – z pięknym, częściowo jeszcze romańskim, kościołem św. Michała i licznymi wiekowymi domami) prócz eksponatów sprzed stuleci jest też relacja o historii rodziny polskich Żydów, która uratowała się przez Zagładą właśnie dzięki dobrym ludziom z Aran.
Po upadku reżimu gen. Franco mieszkańcy doliny zażądali odnowienia autonomii. Niektórzy chcieli nawet utworzyć własną, niezależną także od Katalonii, strukturę administracyjną. W końcu stanęło na formule: autonomia w ramach Katalonii. Historyczne prawa przywrócił dolinie Statut o autonomii z 1979 r. W roku 1990 parlament kataloński doprecyzował zakres niezależności w specjalnej ustawie „o ustroju specjalnym doliny Aran”. Symbolem stało się przywrócenie instytucji Rady Generalnej oraz uznanie języka oksytańskiego – a w praktyce używanej wciąż jedynie w tej dolinie jego gaskońskiej wariacji – za urzędowy. Status ten potwierdzono w tzw. statucie autonomicznym samej Katalonii.
Dziś w dziewięciu osadach doliny (podobnych do siebie z racji specyficznej tylko dla doliny architektury – z dachówkami włącznie!) żyje niespełna 8 tys. rdzennych mieszkańców (z czego ponad 5 tys. w Vielha).
Dla rozwoju doliny duże znaczenie miały jednak również wydarzenia całkiem innej natury. Pierwszym było wytyczenie w 1924 r. drogi przez przełęcz Bonaiqua. Choć zimą szlak był nieprzejezdny, a i w pozostałych porach roku nie było go łatwo pokonać, to umożliwił wymianę handlową z Katalonią. Ćwierć wieku później, w 1948 r., otwarto tunel The Vielha – wiodący z głównego miasta doliny w kierunku południowym. I dopiero wtedy tak naprawdę skończyła się izolacja regionu.
Lecz równie wielkim przełomem okazało się uruchomienie zimą 1964/5 w osadzie Baquiera (13 km na wschód od Vielha) pierwszego wyciągu narciarskiego i wytyczenie tam pierwszych tras narciarskich. Napływ tak specyficznych gości, jakimi są narciarze, okazał się dla doliny szansą na rozwój nie tylko gospodarczy, ale i wręcz cywilizacyjny. Zwłaszcza że gospodarze potrafili – zgodnie z duchem miejsca i dziadów – także w tym przypadku zachować niezależność.
Na czym polegała ta sztuka? – o tym w następnej opowieści (i będzie już wyłącznie o nartach).