Raju u Świętej Katarzyny ciąg dalszy
Znowu przez parę dni był puch, pusto, cicho… I smacznie (a jako Krakus dodam: oraz tanio). Czegóż więcej trzeba? To cała Santa Caterina.
Pisałem w poprzedniej nocie („Raj u Świętej Katarzyny”, 7 luty b.r.) o kłopotach, w jakie popadło to urocze lombardzkie uzdrowisko wskutek światowych wojen. Na szczęście rychło pojawiła się moda na narciarstwo alpejskie… A dla niego warunki są tu idealne. Nic dziwnego, że w 1985 roku w Santa Caterinie odbyły się niektóre z konkurencji Mistrzostw Świata FIS (drugą – główną – ich areną były stoki Cima Bianca w Bormio).
Potem ośrodek rozsławiła urodzona w niej Deborah Compagnoni, jedna z najlepszych alpejek przełomu lat 90. XX wieku. Jej zdjęcia z autografami do dziś zdobią ściany bodaj wszystkich tutejszych schronisk, barów, sklepów i wypożyczalni sprzętu sportowego. Rodzice mistrzyni są zresztą właścicielami jednego z najlepszych tutejszych hoteli. A ona sama, choć po wyjściu za mąż (skądinąd za właściciela firmy Benetton) mieszka w Wenecji, wciąż chętnie pomaga w promocji rodzinnej wioski w świecie. Lobbowała chociażby skutecznie za kandydaturą Bormio i Santa Cateriny do roli gospodarzy alpejskich Mistrzostw Świata roku 2005, które to zawody stały się okazją do znaczących inwestycji w tutejszą infrastrukturę narciarską.
Zbudowano wtedy m.in. nowoczesną kolejkę gondolową na grań Cresta Sobretto, a następnie do słonecznej Valle dell’Alpe oraz czteroosobowe krzesełka na Sobretto.
Dzięki temu obszar narciarski stacji powiększył się nie tylko pod względem powierzchni, ale też słońca. Co tu jest ważne, bo układ stoków sprawia, że na zboczach od strony wioski słońce operuje najwyżej do godziny 13-14. Ci, którzy szybko marzną, powinni potem jeździć właśnie w Valle dell’Alpe.
Albo ogrzać się w którymś w tutejszych schronisk. Zwłaszcza, że przy okazji można też świetnie zjeść. W takiej Bella Vista szefem kuchni jest maestro Elio Ungaro – wielokrotny zwycięzca konkursów na najlepszą pizzę Włoch! I faktycznie: w życiu nie jadłem lepszej pizzy niż Bella Vista (z rozmaitymi miejscowymi wędlinami i mięsiwami). A kosztuje 8. 5 euro, a więc tyle ile byle… telepizza. Klasą jest też pizza Santa Caterina. Albo tańsze (odpowiednio po 6 i 6,5 euro) Romana i Siciliana – z anchois, kaparami i oliwkami – oraz, dla chętnych, z genialną paprykową oliwą. Na deser zaś koniecznie trzeba spróbować domowego – a więc niekonwencjonalnego – tiramisu. Oraz espresso: tańszego niż w Polsce, a o parę klas lepszego. I wreszcie serwowanego gratis – co jest skądinąd obyczajem większości innych tutejszych barów – likieru.
Z kolei najlepsze specjały regionu Alta Valtelina serwuje restauracja położonego na tym samym stoku schroniska Palu. Tamtejsze pizzocheri jest tyleż smaczne, co sycące. Podobnie polenty – a to z przednim gulaszem, a to z lokalnymi grzybami. Swoje robi też nieustannie uśmiechnięty właściciel i kucharz w jednej osobie – a niegdyś świetny alpejczyk, czego dowodzą jego zdjęcia z zawodów na okolicznych stokach.
Co zaś do noclegu, to od lat korzystam z gościny Residencia Valfurva (należy do jednej z odnóg rodu Compagnoni). Tydzień korzystania ze złożonego z sypialni i obszernej kuchni apartamentu (w sumie może tu spać nawet 5 osób) kosztuje tu w tzw. wysokim sezonie 400 euro. Do tego dochodzą zniżki w wypożyczalni sprzętu (za narty, buty, kije, kask dla dziecka na sześć dni trzeba w efekcie zapłacić 55 euro) czy też w jednym z barów („Ski 2000”) na stoku. Dla stałych klientów gospodarze dodają podziemny garaż (a kiedy trzeba, to i podwiozą bądź pomogą założyć łańcuchy).
I wreszcie ceny w lokalnej szkole narciarskiej – godzina indywidualnej lekcji kosztuje 35 euro (druga osoba dopłaca tylko 10 euro), a grupowy kurs dla dzieci – 99 euro (sześć dni, ale tylko po dwie godziny). Choć tu naturalnie wszystko zależy od tego na którego z bodaj 80 instruktorów się trafi (sam mam paru faworytów – mój Kuba po zajęciach z maestro Luca, maestro SIlvano i maestro Guido zdobył złoto w slalomie, a ja sam od Savigny Compagnoni dostałem zestaw ćwiczeń, mających wyeliminować błędy w skręcie ciętym).
Pewnie, nie ma raju bez wad. Santa Caterina mogłaby poprawić system informacji o pogodzie i zagrożeniu lawinowym. Zamontowanie kamer i lokalnego kanału telewizyjnego z prognozą meteo nie jest przecież specjalnie kosztowne.
Zwłaszcza, że stacja planuje kolejne inwestycje: m.in. budowę kolejnego wyciągu krzesełkowego z doliny.
Swoje robi w końcu to, że wioska znajduje się w samym sercu Parku Narodowego Stelvio – znanego z unikalnego górskiego krajobraz oraz rzadkich gatunków zwierząt i roślin.