Raj u Świętej Katarzyny
Santa Caterina Valfurva od lat jest miejscem moich rodzinnych zimowych wyjazdów. To stacja-pewniak: pięknie położona, czysta i zaciszna, z doskonałym śniegiem i wreszcie tania. Teraz na dodatek trafił się puch.
Narciarskie walory tej lombardzkiej wioski, sąsiadującej ze słynnym Bormio, opiewałem tu już kilka razy (m.in. „Piękna Święta Katarzyna”, 15 marca 2010 r.). Przypomnijmy więc tylko: jeździ się tu zwykle między 2000 a 2880 m n.p.m., a zatem na całkiem sporej wysokości. Na dodatek suchy i mroźny mikroklimat doliny gwarantuje dobrej jakości śnieg przy równoczesnej dużej liczbie słonecznych dni w sezonie.
Na górujących nad Santa Cateriną zboczach wytyczono wprawdzie tylko 35 km tras – o nader jednak zróżnicowanym poziomie trudności. Prócz szerokich poletek idealnych dla początkujących, są też stoki zawodnicze, na których rozgrywane są zawody FIS (w tym alpejskie Mistrzostwa Świata). Renomę ma zwłaszcza czarna, licząca 3,7 km i blisko 1000 m różnicy poziomów, trasa „Deborah Compagnoni”, wiodąca z grani Cresta Sobretto (2750 m n.p.m.) do samej doliny.
Są również spore obszary, na których można próbować jazdy terenowej – nie dość, że bardzo urozmaicone, to w sporej części w miarę bezpieczne, jeśli chodzi o zagrożenie lawinowe. A że właśnie przez kolejne noce pada nad Santa Cateriną śnieg, więc korzystamy z możliwości jazdy w puchu ile wlezie. Zwłaszcza, że gości nie ma teraz zbyt wielu (choć teoretycznie jest już „wysoki sezon”) i nawet pod koniec dnia można znaleźć nieskażone przez innych narciarzy miejsca, by wytyczać tam własne „linie”.
Działa wreszcie w Santa Caterinie Centrum Narciarstwa Biegowego, które oferuje ponad 20 km świetnie utrzymywanych torów dla zwolenników zarówno stylu klasycznego, jak „łyżwy” – i to na różnym poziomie zaawansowania.
W efekcie stacja może przedstawiać się zarówno jako ośrodek rodzinny, jak ośrodek treningowy sportów zimowych.
Jej atutem jest również, że sama wioska leży na 1730 m n.p.m. i to na samym końcu doliny. Nie przechodzi przez nią żadna trasa przelotowa, więc nie ma mowy o samochodowym hałasie i spalinach (przełęcz Passo Gavia otwarta jest jedynie latem, a i wtedy ruch jest niewielki, bo wysokogórska szosa do najłatwiejszych nie należy). Ponadto od kilku lat do ogrzewania i wytwarzania ciepłej wody we wszystkich domach Santa Cateriny wykorzystywana jest biomasa, co też wpływa na jakość powietrza.
Wioska już w XVII w. zasłynęła jako uzdrowisko, a to za sprawą termalnych wód mineralnych, odkrytych przez księdza Baldassare Bellotti. Ich lecznicze walory przyciągały gości – także tych z arystokratycznych rodów – z Włoch, ale też m.in. z Wielkiej Brytanii. Wodę zaczęto butelkować i sprzedawać – nawet do Stanów Zjednoczonych. Kłopoty przyniosła dopiero I wojna światowa, kryzys okresu międzywojnia, a potem II wojna – kuracjuszy było coraz mniej, aż w końcu w 1952 r. tutejsze pawilony sanatoryjne popadły w ruinę, a źródła zaniknęły.
Szansą Santa Cateriny stało się dopiero narciarstwo alpejskie. Swoje zrobiła też pewna dziewczyna. O tym (oraz o maestro Elio Ungaro i jego pizzy, lokalnych specjałach ze schronu Palu oraz tutejszych cenach) następnym razem.