Kaunertal nadal kusi

Wśród kilku miejsc w Europie, gdzie wciąż (ba – do 10 czerwca!) można jeździć na nartach jest tyrolski lodowiec Kaunertal.

Ostatnio charakteryzowałem tu jego trasy („Tani sposób szlifowania stylu”, 30 kwietnia b.r.). Pokrótce: są idealne dla początkujących oraz średniozaawansowanych, którzy chcą poprawić technikę. A zatem chociażby dla narciarskich rodzin. Ale można tam również spotkać zawodników, trenujących jazdę na tyczkach. I oczywiście miłośników freestyle’u i snowboardu – też na każdym poziomie.

Teraz pora na parę opis rozmaitych pomysłów, którymi Kaunertal kusi gości. Na tyle zresztą ciekawych, że godnych naśladowania w innych stacjach.

Ot choćby sprawny transport. Lodowiec od najbliższych kwater (w osadzie Grasse, potem w wiosce Feichten) dzieli 26 km i 1500 m różnicy poziomów. Można nań dojechać własnym samochodem, a posiadacze karnetu nie muszą kupować specjalnego biletu na wjazd. Rzecz w tym, że trasa jest, by tak rzecz, trudna i emocjonująca: obfituje w tzw. agrafki, czyli zakręty bliskie 180 stopniom i strome podjazdy. Na dodatek droga jest nader wąska, a w sporej części prowadzi nad stromym i wysokim (miejscami ponad 50 m) urwiskiem, na którego końcu są a to skały, a to wody (i dno) tamtejszego sztucznego zbiornika zaporowego. I oddzielona jest od niego jedynie stalową linką… Wymaga zatem od kierowców i umiejętności, i silnych nerwów (w nagrodę parking na lodowcu jest gratis ).

Nic dziwnego, że spora część gości woli dostać się na Kaunertaler Gletscher transportem publicznym. Co jednak najciekawsze: prócz zwykłych skibusów (gratis dla posiadaczy karnetów od 4 dni wzwyż) z doliny na lodowiec w okresie największego nasilenia ruchu kursują też tzw. Postbusy. I rzecz może najważniejsza: jeździ ich tyle, że nie ma mowy, by ktokolwiek został na lodzie. Sam widziałem, jak kierowcy jechali na oddalone od zasadniczej trasy przystanki, gdy dostrzegli, że czeka na nich choćby i dwóch chętnych. A pod koniec dnia na lodowcu (a w zasadzie na poziomie Ochsenalm, na który można zjechać na nartach bądź desce) czeka sznur autobusów i systematycznie zabiera na dół kolejne grupy chętnych.

Albo taka elastyczność. Przykładowo, depozyt (5 euro) za elektroniczną kartę-skipass można odebrać nie tylko w kasie, w której kupowało się karnet, ale też, na przykład, w barze we wspomnianym Ochsenalm. Zaś sprzęt wypożyczony w Sport 2000 przy parkingu na lodowcu można oddać na dole, w sklepie tej sieci w wiosce Feichten.

Z kolei w Gletcherrestaurant u podnóża lodowca nie tylko ceny nie są – w porównaniu do wielu innych stacji – wygórowane (micha pożywnej Gulaschzuppe kosztuje 4,2 euro). W budynku jest bowiem także miejsce dla tych, których nie stać na stołowanie się w restauracjach bądź po prostu lepiej smakują im własnoręcznie robione kanapki. W „self catering area” można więc wygodnie zjeść przywieziony w plecaku prowiant i popić herbata z termosu (skądinąd z tym samym rozsądnym patentem zetknąłem się w nieodległym szwajcarskim Scuol).

Ba, w niektórych hotelach w dolinie gospodarze nie mają nic przeciwko robieniu sobie przez gości kanapek „na górę” z produktów oferowanych na śniadanie w ramach tzw. szwedzkiego stołu. Tak było choćby w hotelu Edelweiss w Feichten, gdzie nocowałem. Z pobłażliwości właściciela (i równocześnie świetnego kucharza, czego dowodem była m.in. wyśmienita kolacja z „chłopskim”, tyrolskim menu) korzystali i Austriacy, i Włosi, i Szwajcarzy. Ale oczywiście, by nie doszło do nieporozumień, warto najpierw zagadnąć o zgodę!

*
Najprawdopodobniej od następnego sezonu Kaunertal będzie się mógł szczycić nie tylko mianem najmłodszego i najtańszego lodowca Tyrolu, ale też miejsca z najwyższym szczytem dostępnym przy pomocy wyciągu (dziś rekordzistą jest sąsiedni Pitztal, na którym można zjeżdżać z 3340 m n.p.m.). Uruchomiona ma zostać bowiem kolejka na Weisseespitze , czyli 3518 m n.p.m.