Niezawodna Święta Katarzyna

Jedna z moich ulubionych stacji, czyli lombardzka Santa Caterina Valfurva, znowu nie zawiodła. Śnieg jest przedni (a od dwóch dni prószy świeży!), ludzi – pomimo formalnie wysokiego sezonu – niewiele, a ceny przyzwoite.

W tym sezonie miałem okazję jeździć w wielu miejscach w Tatrach i Alpach: wszędzie były kłopoty za śniegiem, więc nawet jeśli trasy były idealnie przygotowane, to z czasem zaczęły pojawiać się na nich twarde, czy wręcz zlodzone, miejsca. W Santa Caterina takowych nie ma.

Swoje robi wysokość stacji (sama wioska leży na 1750 m n.p.m., a większość tras wytyczono powyżej 2000 m n.p.m.). Ale kluczowe znaczenie ma specyficzny mikroklimat miejsca położonego na końcu doliny i z trzech stron otoczonego górami. Tu zawsze jest nieco mroźniej niż choćby w słynnym pobliskim Bormio (tę samą zaletę ma zresztą niedalekie i popularne w Polsce Livigno).

W 2005 r. w Santa Caterina rozgrywano gigant kobiet alpejskich mistrzostw świata FIS. W związku z tym udało się rozbudować i zmodernizować sieć wyciągów (gondolka na Cresta Sobretta i nowoczesne krzesełka po drugiej stronie grani, czyli w Valle dell’Alpe). Niektóre trasy wytyczono też na nowo (w ten sposób powstała m.in. czarna „Deborah Compagnoni Piste” – nazwana tak na cześć urodzonej tu najsłynniejszej w dziejach włoskiej alpejki). O szczegółach pisałem tu przy okazji ubiegłorocznej wizyty w wiosce („Piękna Święta Katarzyna”, 14 marca 2010 r.  i „Piękna Święta Katarzyna II”, 17 marca 2010 r.).

W ten sposób Santa Catarina stała się stacją idealną – oferuje zróżnicowane trasy i tereny off piste (z niewielkim zagrożeniem lawinowym) i niezłą infrastukturę wyciągowo-naśnieżającą. A jej dodatkowym atutem jest to, że pomimo niedawnych inwestycji zachowała klimat: nie ma tu mowy o smogu przy wielkich parkingach, betonowych blokowiskach, tłocznych deptakach i głośnych barach apres ski.

Wciąż atrakcyjne są też ceny. Przykładowo, w tutejszej szkółce narciarskiej 6-dniowy kurs dla dziecka (po dwie godziny dziennie) kosztuje 115 euro (a trwa wysoki sezon). Jeśli równocześnie z wskazówek instruktora chce skorzystać któreś z rodziców, to za taki sam wymiar zajęć zapłaci 81 euro. Na dodatek choć są to kursy grupowe, kwalifikacja na poszczególne poziomy zaawansowania jest tak precyzyjna, że instruktorzy mają czasem pod opieką ledwie 3 osoby.

Co równie ważne, od ubiegłego sezonu nie skoczyły także ceny w wielu tutejszych rezydencjach, schroniskach i restauracjach. Ot choćby, wygodny 4-osobowy apartament w Residencia Valfurva można wynająć na tydzień za 480 euro. A rewelacyjna i nader obfita porcja lokalnego specjału, czyli pizzoccheri (makaron z ciemnej mąki z lokalnym serem, ziemniakami, szpinakiem i odpowiednio dobranymi ziołami) sporządzanego przez szefa położonej w zacisznym i zawsze nasłonecznionym miejscu chaty Palu  (nieco poniżej pośredniej stacji gondoli) wciąż kosztuje 7 euro. Piwo za to jest droższe niż w Austrii – ale kto we Włoszech pije piwo?

Nie bez znaczenia jest i to, że we wspomnianym Livigno, przez które najłatwiej dojechać także do Santa Cateriny, litr benzyny nadal można kupić za niewiele ponad … euro. Jest to bowiem miejscowość uznana za strefę wolnocłową (nieco tańszy jest więc także choćby sprzęt narciarski – choć z racji specyfiki miejsca nie wszystko można tam znaleźć).

Są jednak  i nowości: w opłacie za przejazd tunelem Munt la Schera (to nim przejeżdża się ze Szwajcarii do Włoch w drodze do Livigno i Santa Caterina) zawarta jest od razu kwota za… powrót (w sumie kosztuje to 35 euro). Szczęśliwie na przejazd przez Szwajcarię z Austrii (trasą przez Scuol) nie trzeba wykupywać winietek autostradowych. A jeżeli do Austrii wjeżdżamy z Niemiec przez Garmisch-Partenkirchen, to można też – bez większych opóźnień w czasie przejazdu – ominąć autostrady (a więc i tu zaoszczędzić na winietkach) i odcinek między Imst a granicą szwajcarską pokonać drogami krajowymi.

Wszystkie narciarskie i snowboardowe drogi powinny więc prowadzić do Santa Caterina!