Lech z klasą
Nasze szukanie głębokiego śniegu w ramach Austrostrady (patrz: „Wyprawa Austrostradą ruszyła!”, 4 stycznia 2011 r.) zaczęliśmy od Lech/Zurs w Vorarlbergu. Nie przez przypadek – wszak to nie tylko stacja należąca do pierwszej piątki najbardziej cenionych ośrodków zimowych Austrii, ale też obszar słynny właśnie z możliwości jazdy poza trasami.
I to od ponad… wieku. Niedawno świętowano tu bowiem hucznie okrągłą, setną rocznicę, istnienia lokalnego klubu narciarskiego. A wtedy przecież wszyscy jeździli „poza trasami” (skądinąd pierwszy wyciąg uruchomiono tu niemal 30 lat później, bo w 1937 r.).
Trudno się więc dziwić, że kiedy zbliżaliśmy się do do Lech (od strony skądinąd równie dziś sławnego St Anton) Osuch i Seba (Sebastian Litner, mający ledwie 20-latek, a już uważany za jedną z czołowych postaci rodzimej sceny freestylowej) patrzyli zachwyceni wielością możliwości jazdy pozaprasowej i liczbą skałek nadających się do rozmaitych skoków .
Niestety, na razie nie mieliśmy okazji spróbować w Lech freeride’u – puchu nie ma, bo dawno nie padało. Także na trasach jest dość twardo, co nie znaczy, że trochę na nich nie poszaleliśmy. Zwłaszcza, że Lech jest jedną z tych alpejskich miejscowości, w których widać, ile wysiłku wkłada się w przygotowanie stoków.
Nie jest przypadkiem , że to tu właśnie powstała bodaj pierwsza w świecie szkoła snowmakerów, czyli speców od przygotowywania tras. Stacja jest droga, ale też i gros zysków inwestuje w zapewnienie poziomu usług – w tym nartostrad. Ich jakość jest faktycznie idealna – nawet na tych najstromszych i najwęższych nie ma garbów, a oblodzenia są rzadkością. Tu widać, ile pieniędzy idzie w… śnieg.
Trasy w Lech (fot. Tomek Rakoczy)
Zresztą tyle samo energii (i znowu: pieniędzy) inwestuje się tu w zachowanie standardów ekologicznych. Dość powiedzieć, że niemal wszystkie hotele i apartamenty w Lech ogrzewane są wodą pochodzącą z ekologicznych, bo wykorzystujących tzw. biomasę (w tym przypadku głównie trociny) ciepłowni. Na dodatek ich budynki są doskonale wpasowane w otoczenie – tak, że niewtajemniczeni dziwią się, że można przemysłowe, było nie było, zakłady tak zakamuflować.
W tej sytuacji nie dziwią zatem inne ekologiczne pomysły – chociażby uczynienie ważnego osiedla Oberlech regionem „bez samochodu” (m.in. bagaże gości są tam dowożone specjalnym systemem transportowym).
Zresztą cały kurort konsekwentnie utrzymuje alpejski charakter – a dowodem choćby architektura hoteli czy pensjonatów.
Równocześnie Lech jest jedną z najnowocześniejszych stacji Europy. Nie bez przyczyny korzysta w dużej mierze z wyciągów słynnego Doppelamyer’a (firmy mającej siedzibę właśnie w Voralbergu). I choć gwoli ciekawostki mieliśmy okazję przejechać się także starym, dwuosobowym krzesłem na Slosskopfe, to potem korzystaliśmy tylko z podgrzewanych kanap Doppelmayer’a.
Dzięki nim dotarliśmy do świetnego – wedle naszych fachowców – tutejszego snowparku.
Wprawdzie chłopaki upierali się, że była to tylko rozgrzewka, to wokół skoczni i rur zaraz zgromadziła się grupka publiczności, która z uznaniem komentowała ich wyczyny. I cały czas marzyli o legendarnym miejscowym heliskiingu. Bo Lech stawia ostatnio – a w zasadzie wraca – na freeride. A faktycznie, możliwości jazdy poza trasami jest tu mnóstwo, bo obszary narciarskie znajdują się zwykle powyżej 1800 m n.p.m., czyli granicy lasu. Z kolei zważywszy na zasobną klientelę, zawsze znajdą się chętni nawet na wynajęcie helikoptera i dotarcie nim w niedostępne w inny sposób tereny po to, by skosztować potem dziewiczego śniegu. Wyprawa nie jest zresztą koszmarnie droga (w każdym razie dla zapaleńców): lot kosztuje 330 euro – a mogą lecieć 4 osoby, do czego dodać trzeba honorarium przewodnika (od ok. 235 euro).
Także tutejsze szkoły narciarskie kursy jazdy w puchu traktują jako podstawową – a nie tylko uzupełniającą – propozycję.
O Lech warto opowiedzieć więcej. Choćby o unikalnej instalacji znanego „brytyjskiego rzeźbiarza Anthony Gormleya Horizon field” – kolejnym dowodzie zdrowego snobizmu cechującego Lech. Bo nie tylko, w przeciwieństwie do wielu innych stacji, ten kurort nie epatuje plenerowymi koncertami tanich popowych gwiazdek na rozpoczęcie sezonu (jeśli już, to sięga po najlepszych artystów jazzowych).
Przeciwnie, zdobywa się na tak oryginalne inicjatywy, jak postawienie w okolicznych górach na tej samej wysokości 2039 m n.p.m… setki stalowych ludzkich figur naturalnej wielkości.
Jedna ze stu rzeżb ludzkich sylwetek w Lech (fot. Tomek Rakoczy)
Mają symbolizować silne – czasem przyjazne, a czasem wrogie – związki człowieka z naturą. Projekt potrwa dwa lata i budzi wśród gości spore zainteresowanie (przewodnicy obowiązkowo pokazują klientom rzeźby widoczne z nartostrad i szlaków).