Piękna Madonna

Ciąg skalistych szczytów składających się na Dolomiti di Brenta jest tak piękny i charakterystyczny, że stał się symbolem całych Dolomitów. Widnieje choćby na tysiącach pocztówkowych czy folderowych ujęć. A że masyw góruje nad Madonną di Campiglio, więc i silnie przyczynił się do wielkiej popularności tej jednej z najsłynniejszych w świecie narciarskich wiosek.

Miałem szczęście spędzić tam miniony tydzień – i, jak wielu innych, od pierwszego wejrzenia się w Madonnie zakochałem. Bo cóż może być wspanialszego niż narty w takiej właśnie scenerii?

 Górujący nad Madonną di Campiglio masyw Dolomiti di Brenta

Owszem: w Alpach jest wiele stacji, w których tras jest więcej, a może są i ciekawsze. Choć spośród 55 km nartostrad w Madonnie przynajmniej kilka jest pierwszorzędnych, bo tyleż urozmaiconych, co wymagających. Ot choćby czarne z Pradalago i z Monte Spinale (Spinale Diretissima akurat spróbować nie mogłem, bo wciąż nie było na niej wystarczającej pokrywy śniegu). Albo czerwone FIS 3-Tre z Cinque Lahgi i Alta Genziana (też w rejonie Pradalago). A nawet niebieskie z Passo Groste, najwyższego (2504 m n.p.m.) dostępnego wyciągami punktu w rejonie Madonny – wiodące najpierw wielkimi płaniami, a potem wijące się leśnymi przecinkami.

Swoją sławę ma też naturalnie Canalone Miramonti – to właśnie na niej tradycyjnie rozgrywane są Madonnie slalomy mężczyzn Pucharu Świata. Któż na niej nie walczył: Ghedina, Thoeni, Stenmark, Tomba, Reich… W ostatnich latach zawody odbywają się wieczorem, co przydaje zmaganiom widowiskowości – stok, choć krótki, jest stromy, a meta znajduje się w samym centrum miasteczka, więc fiesta jest tym większa (w sobotę też odbył się na tym stoku nocny slalom, tyle że rangi Pucharu Europy).

 Dolna partia trasy slalomowej Cannalone Miramonti

W każdym razie tylko w Madonnie można łączyć narty z tak wspaniałym widokiem, jakim jest unikalny masyw wyznaczony przez Cima Brenta (3250 m n.p.m.) i Cima Tosa (3175 m n.p.m.). A znawcy wspominają jeszcze o specyfice tutejszej pokrywy śnieżnej: otóż na jej jakość wpływa to, że przez większość dni w sezonie zwykle mocno świeci tu słońce, nocami zaś temperatury spadają mocno poniżej zera. Niektórzy twierdzą, że efektem jest rodzaj firny, czyli śniegu – marzenia. Na dodatek w Madonnie występować by on miał, w przeciwieństwie do innych stacji, nie tylko późną wiosną! Kłopot w tym, że w pełni można to było docenić, gdy nie było jeszcze na trasach tylu armatek – dziś coraz częściej jeździ się na śniegu sztucznie wytwarzanym, ze wszystkimi jego zaletami, ale i wadami.

W minionym tygodniu trasy w Madonnie były tymczasem nader twarde – jak opowiadał mi Girardo, instruktor szkoły narciarskiej 5 Laghi, parę dni temu doszło do pogodowego ewenementu o tej porze roku: otóż nad okolicą przeszedł silny deszcz – padało nawet grubo powyżej 2500 m n.p.m. Potem nastały z kolei mocno ujemne temperatury i stąd właśnie owe zmrożone trasy. Na dłuższą metę zresztą może to być korzystne, bo taki podkład daje szansę na długi sezon. Zwłaszcza, że w piątek ostro padał już śnieg. 

Tak czy tak, narciarska Madonna skończyła właśnie… sto lat. 27 lutego 1910 r. grupa brytyjskich pasjonatów gór dotarła do wioski saniami, potem wspięła na najbliższy szczyt, czyli Monte Spinale (2101 m nn.p.m.), i… zachwyciła zarówno roztaczającym się krajobrazem, jak mnóstwem możliwości do zjazdów. Po powrocie swoimi wrażeniami podzielili się z podobnymi zapaleńcami i… dziennikarzami. Z czasem Madonna stawała się nie tylko coraz bardziej znana, ale i modna (choć tak naprawdę już w połowie XIX stulecia była ulubionym miejscem wypoczynku dynastii Habsburgów – przyjeżdżała tu, choć oczywiście nie na narty, m.in. Elżbieta Bawarska, czyli księżniczka Sissi).

W końcu zaczęła uchodzić za jeden z topowych kurortów zimowych w Alpach. Zachowała przy tym kameralny charakter i, co może najciekawsze, pozostała stacją dostępną  również dla gości z niekoniecznie najgrubszymi portfelami.

Ale o tym – oraz o możliwościach powiązanego z Madonną obszaru narciarskiego Skiarea Dolomiti di Brenta – następnym razem.