Rocker dobry na wszystko (I)
To może być przełom w konstrukcji nart na miarę wprowadzenia metalowych krawędzi czy carvingowego taliowania. Najzabawniejsze, że w istocie sprowadza się do powrotu do rozwiązań stosowanych przez pionierów.
Rewolucję zaczęli zawodowcy. I to tacy, których niektórzy uważają za wręcz za szaleńców: maniacy dziewiczego śniegu. Szukali miejsc jak najdalszych od ubitych ratrakami tras, ale też nart pozwalających pewnie jeździć w różnych warunkach – zarówno głębokim śniegu, jak po stokach zlodzonych, czasem stromych i wąskich.
Był rok 2005, kiedy na spotkaniu dystrybutorów amerykańskiej marki K2 Shane McConkey, ikona freeride’u, zaprezentował dziwaczny wynalazek: do dziobów swoich nart Apache Chief zamocował stalową linkę, którą połączył z wiązaniami. Tłumaczył, że śnieg ma wiele wspólnego z cieczą, więc narty powinny mieć konstrukcję podobną do deski surfingowej. Stąd linka, która miała unieść dziób i przednie partie narty wyżej niż dotąd.
Zainteresowani konstruktorzy zaczęli liczyć. Wypróbowali mnóstwo wariantów uniesienia nosków i piętek oraz sztywności nart. Chodziło o to, by sprawdzały się nie tylko w puchu, ale w różnych warunkach. Efektem były narty Pontoon, których konstrukcję nazwano „rocker”.
Jak tłumaczył w „Magazynie NTN Snow&More” Piotr Gąsiorowski, freeride’owiec i znawca technologii sprzętu sportowego, w „rockerach”, dziób narty podczas jazdy sam wynurza się ponad śnieg, dużo łatwiej więc manewruje się nią, jeśli podłoże jest miękkie i głębokie. Z kolei część środkowa narty jest minimalnie tylko taliowana (wcięta) i płasko przylega do podłoża. Piętki natomiast też są wygięte w górę oraz dużo węższe niż dzioby i środek nart – w rezultacie te doskonale trzymają także w ciętym skręcie na przygotowanych stokach.
Choć najpierw „rockera” zaczęli używać amerykańscy i kanadyjscy freeriderzy, to rychło okazało się, iż może się on przydać także narciarzom, którzy jeżdżą po ratrakowanych trasach. Bo przecież i tam idealne warunki – wygładzony śnieg tego samego rodzaju na całej długości – nie zdarzają się zawsze.
Nie przez przypadek od kilku lat branżowe pisma przyznają, że ich testerzy znowu wolą narty szersze i dłuższe niż tak niedawno popularne krótsze i o wąskiej geometrii. Znaczenie ma i to, że jeśli można sobie pozwolić tylko na jedną parę sprzętu (a tak jest w przypadku większości narciarzy), szuka się nart w miarę uniwersalnych.
– Lepszym wyborem jest jazda na szerszej narcie po twardej, zmrożonej trasie, zarówno idealnie gładkiej, jak z różnymi grudami i dziurami, niż na nartach wąskich w puchu lub, co najczęstsze, w śniegu rozjeżdżonym przez innych narciarzy bądź rozmiękłym od wiosennego słońca – wyjaśnia Gąsiorowski.
Cdn.