Zima w mózgach prezesów TVP
Czesi, wzorem m.in. Austriaków, promują swoje ośrodki zimowe w nadawanym każdego poranka specjalnym telewizyjnym serwisie informacyjnym. Wydawałoby się, że w dobie inwazji internetu to formuła nieco przestarzała, lecz choćby właśnie austriacki przykład dowodzi jej nieustannej skuteczności.
Jest to przy tym forma reklamy walorów sportowo-zimowych całego kraju (to a propos poprzedniej notki). Czeski program dociera bowiem chociażby do Polski – mogą go odbierać narciarze i snowboardziści mieszkający w szerokim, bo czasem przekraczającym 100 km, pasie przygranicznym. Oglądać go też mogą Słowacy czy Niemcy z południowo-wschodnich landów.
Pomysł jest najprostszy, a więc i najtańszy z możliwych: zainstalowane na stokach kamery pokazują aktualne widoki ze stacji, a na tzw. pasku wyświetlane są informacje o temperaturze, pokrywie śnieżnej, wilgotności, terminach otwarcia wyciągów, nowych instalacjach i trasach, cenach i promocjach, planowanych wydarzeniach itp.
Dziś większość stacji deklaruje, że zakończyły już przeglądy sprzętu po sezonie letnim i z niecierpliwością czekają na nadejście zimy. Obiecują, że jak tylko temperatura spadnie o kilka stopni, rozpoczną sztuczne naśnieżanie. Niektóre ośrodki (Sneznik na Dolnych Morawach i stacja Pustevny-Vitkovice) zapowiadają otwarcie nowych wyciągów lub tras (SkiArena Mala Upa). Inne nowinki to możliwość zakupu karnetów na wyciągi przez internet (SkiCentrum Svaty Petr), zniżkowe karnety dla rodzin (Zacler, Mlade Buky), możliwość zwiedzenia muzeum sportu (SkiCentrum Destne). A stacja Ricky chwali się tym, że w tym sezonie nie będzie żadnych podwyżek cen na wyciągi.
Oczywiście serwis o czeskich stacjach nadaje telewizja publiczna.
Tymczasem kolejnym prezesom i innym szefom telewizji z Woronicza narty kojarzą się tylko z Adamem Małyszem. I dlatego TVP pokazuje zimą jedynie zawody w skokach. Tak jakby miliony rodaków uprawiało właśnie skoki, a nie żadne zjazdy i deski. Podobna prawidłowość w myśleniu telewizyjnych decydentów dotyczy zresztą i innych sportów – dowodem choćby transmisje wyścigów Formuły I, w kraju, gdzie na drogach królują ściągnięte ze szrotów rzęchy, wciąż możne też spotkać maluchy, nie mówiąc o masie pijanych kierowców.
Nie mam nic przeciwko relacjom ze skoków narciarskich, polo i boksu wagi ciężkiej. Rzecz w tym, by publiczna telewizja w ramach tzw. misji propagowała także dyscypliny, dostępne dla wszystkich. A takimi są m.in. narciarstwo alpejskie, snowboard, wędrówki na rakietach czy skitouring.