To był Camp! (2)
Jak już tu pisałem: dawno tyle się nie nauczyłem o technice jazdy w terenie i w rozmaitych śniegach, lawinach i detalach konstrukcyjnych sprzętu co podczas niedawnego Majesty Freeride Camp w tyrolskiej Zillertal. Pora więc na kolejną porcję wrażeń.
Dzień na obozie zaczyna się od obfitego – i przygotowywanego wspólnie – śniadania. Jajecznica, owsiane płatki itp. Plus dla chętnych mocna kawa – jeśli komuś przypadł nocleg u samego organizatora, czyli Pawła „Grodzia” Grodzickiego, to przygotowywana w kawiarce na tradycyjnym piecu opalanym drewnem, co nadaje jej specjalny smak.
Równocześnie instruktorzy – oraz „Grodziu” właśnie – ustalają marszrutę na nadchodzący dzień. Podstawą jest znajomość stoków tyrolskiej Zillertal (Paweł spędził tam już wiele zim) oraz komunikaty dotyczące sytuacji lawinowej, pochodzące ze słynących z precyzji stron lawinen.at i lawine.tirol.gv.at. Miejscowi spece poprzedniego wieczoru sprawdzają sytuację na okolicznych stokach, a potem, posiłkując się doświadczeniem, sporządzają prognozy. Te ogłaszane są codziennie o 7.30 rano.
Czasem, kiedy pogoda wydaje się nadzwyczaj zmienna, ostatnie korekty nanoszone są na podstawie dodatkowych eskapad o świcie. Wybór nieco ułatwia urozmaicenie zboczy doliny – już w najbliższej okolicy, czyli na obszarze Hochzillertal i Hochfügen, do dyspozycji są zarówno odkryte przestrzenie, jak i lasy o różnej na dodatek ekspozycji, nieopodal można tez szukać dobrego i bezpiecznego śniegu w rejonie Mayrhofen bądź Zillertal Arena, a w ostateczności jest przecież też lodowiec Hintertux. Ale i tak dyskusje bywają burzliwe, a ostateczne decyzje i tak należą zawsze do prowadzącego każdą z grup – muszą bowiem opierać się na sytuacji zastanej już na stoku.
Regułą bowiem obozu jest, że uczestnicy podczas pierwszego dnia wspólnej jazdy dzieleni są na grupy w oparciu o umiejętności (te nie muszą być bynajmniej na poziomie eksperckim) i poziom przygotowania kondycyjnego, a dopiero w drugiej kolejności wedle preferencji towarzyskich (a to tylko wtedy, jeśli poziom wszystkich okazuje się w miarę wyrównany).
Osobliwością Majesty Freeride Camp jest i to, że wszyscy uczestnicy mogą korzystać z niemal pełnej kolekcji nart tego polskiego, a uznanego już w freesiingowym środowisku na całym świecie producenta (zdarzają się też modele przygotowywane na następny sezon!). Akurat w przypadku freeride’u nie jest to bez znaczenia – wszak jazda w terenie niesie z sobą zwiększone niebezpieczeństwo zahaczenia o skalę czy inne przeszkody z oczywistym skutkiem dla ślizgów. Kursanci dostają też tzw. lawinowe abc (czyli detektor, sondę i łopatę) oraz plecaki lawinowe typu ABS lub Snow Pulse.
Sam próbowałem Majesty Destroyer 182 cm długości i 110 mm „pod butem”, które zwłaszcza w głębokim puchu (a ten sięgał czasem do połowy ud), ale też w lesie i w ciężkim, mokrym śniegu spisywały się przednio, choć zważywszy na mój wzrost, wymagały przy tej długości sporo pracy i siły (z drugiej strony może zgodnie z radą jednego z instruktorów powinienem się był bardziej na nie „otworzyć”).
Co nie jest bez znaczenia: regulacja siły wypięcia wiązań każdorazowo poprzedzona jest wyczerpującym wywiadem z każdym z użytkowników i znowu oparta także o doświadczenie serwismana.
Skądinąd już dobór odpowiedniego sprzętu jest niezłą lekcją.
A po śniadaniu pora ruszać na stok. Plan jest następujący: każda z grup ma w każdym z kolejnych dni obozu inny program zajęć, a zatem i innego prowadzącego.
Program obejmuje: (1) „wycieczkę Big Mountain” (czyli jazdę terenową głównie na odkrytych przestrzeniach)(2) „zajęcia Back Country z elementami freestyle” (czyli jazdę pozatrasową zwłaszcza w lesie, wymagającą reagowania na rozmaite niespodziewane przeszkody, a zatem skoków itp.)(3) oraz „techniki asekuracji i poruszania się w trudnym terenie ze sprzętem alpinistycznym” (to, przykładowo, na wypadek znalezienia się nad niemożliwymi do pokonania na nartach urwiskami skalnymi). Prowadzącymi poszczególne zajęcia byli zaś nie lada spece, bo:
Tomasz Krotowski (wycieczka Big Mountain) – instruktor technik linowych i skialpinizmu w Karkonoskiej Grupie GOPR, mający na koncie także wiele osiągnięć sportowych (jako pierwszy Polak solowo przeszedł i zjechał na nartach z południowo-wschodniej ściany Kazbeka 5047 m n.p.m. w Gruzji, wszedł od północy na Chan Tengri 7 010 m n.p.m., a przede wszystkim w 2015 r. zszedł na głębokość 2140 m w najgłębszej jaskini świata Krubera-Woronia w Abchazji. Co zaś najważniejsze: znakomicie przekazuje także swoje doświadczenie lawinowe i narciarskie.
Sebastian Litner (zajęcia Back Country z elementami freestyle) – pochodzący z Bystrej k. Bielska-Białej, niegdyś alpejczyk, a potem freeskiingowiec; zapraszany do teamów takich marek jak Armada, Nordica, a w końcu Majesty; kto wie, czy nie najlepszy dziś rodzimy narciarz freestyle’owy – a poza tym przedni kompan, chętny do przekazywania swojej wiedzy. Wiem coś o tym, bo spędziłem z nim kilka sezonów temu dwa tygodnie na Austrostradzie, czyli wyprawie po czołowych stacjach freeride’owych Austrii.
Michał Ślusarczyk (techniki asekuracji i poruszania się w trudnym terenie) – przewodnik i ratownik TOPR, uczestnik wielu akcji poszukiwawczych, a przede wszystkim praktyk, potrafiący przednio – bo przystępnie i z humorem – opowiadać o detalach techniki narciarskiej i alpinistycznej.
Na dodatek pomagał im Szymon Styrczula-Maśniak – zakopiańczyk z Kościeliska, jeden z najlepszych Polskich freeriderów, bohater filmu „Back On Trail” oraz zawodnik Majesty i Mammut.
Zazwyczaj grupy Majesty Freeride Camp prowadzi także sam szef przedsięwzięcia, czyli Paweł Grodzicki, którego wszakże na początku sezonu dopadła podła kontuzja, więc z racji unieruchomionej nogi mógł służyć jedynie – ku widocznemu zwłaszcza na widok kładącego się puchu własnemu żalowi – radą teoretyczną i wsparciem logistycznym.Cdn.