Dzieje śnieżenia i jego kulisy (I)
Trudno dziś wyobrazić sobie stację zimową (nawet w Polsce) bez instalacji do dośnieżania tras (choć wciąż takowe się zdarzają – przykładem słynna w środowisku miłośników jazdy terenowej francuska Le Meije/La Grave). A przecież wynalazek ten ma niespełna 20 lat.
Oczywiście u źródeł były pieniądze. Dla właścicieli ośrodków zimowych było jasne, że największe zyski przynosiłaby stacja działająca jak najdłużej – najlepiej już od jesieni do późnej wiosny. Tymczasem coraz cieplejsze zimy oraz rosnąca popularność sportów zimowych, a więc coraz liczniejsze tłumy na trasach zjazdowych, sprawiły, że naturalnego śniegu zwłaszcza pod koniec sezonu zaczynało brakować. Równocześnie znane już były technologie pozwalające sztucznie krystalizować wodę, a więc tworzyć śnieg.
Bodaj pierwsze urządzenie, które miało dośnieżyć stoki Europy pochodziło zza… Atlantyku. Sprowadzili je za 100 tys. dolarów do Obereggen w Dolomitach na początku lat 80. ubiegłego wieku szefowie tej stacji Georg Eisath i Walter Rieder. Tzw. armatka śmigłowa nie pozwalała jednak wyprodukować takiej ilość śniegu, która by zrównoważyła koszty zakupu.
Dlatego zimą 1983/1984 r. w Obereggen ruszyły prace nad prototypem własnej armatki. Cel był niełatwy: miała być tańsza i efektywniejsza od amerykańskiej. Na dodatek w Południowym Tyrolu słońce świeci przeciętnie przez 300 dni w roku, co wprawdzie jest atrakcją dla gości, ale też stanowi wyzwanie dla odpowiedzialnych za jakość tamtejszych tras (zwłaszcza, że równocześnie opady atmosferyczne są tam stosunkowo niskie). Prototypy opracowywano w miejscowym zakładzie… ślusarskim, a oparto je o turbiny z maszyn służących pierwotnie do… suszenia siana. Rychło Eisath i Rieder zaprezentowali naśnieżarkę „własnej produkcji”. A że się sprawdzała, zaczęli ją sprzedawać jako firma TechnoAlpin GmbH. Dziś wśród jej klientów jest ponad 800 stacji zimowych w 39 krajach z całego świata. Oczywiście instalacje TechnoAlpin używane są chętnie także w samym Południowym Tyrolu, zwłaszcza, że jakość wytwarzanego przez nie śniegu jest, zdaniem niektórych ekspertów, lepsza niż produktu uzyskiwanego przez konkurencję (obecnie sztucznie naśnieżanych jest, na przykład, aż 90 proc. stoków obszaru Dolomiti Superski).
Naturalnie armatki pojawiły się wtedy również na zboczach Alp austriackich, francuskich i szwajcarskich. Równolegle jednak zaczęto zgłaszać rozmaite wątpliwości. Jedni podnosili kwestię jakości sztucznego śniegu. Bo rzeczywiście, nie jeździ się na nim tak przednio, jak na naturalnym. Najistotniejsze obiekcje tyczyły jednak wpływu dośnieżania na środowisko. Chodziło o zasoby wody, zużywanej do produkcji śniegu, możliwość zaburzenia równowagi ekologicznej, jakość pastwisk na terenach objętych zimą dośnieżaniem oraz o kwestie estetyki: instalacje naśnieżające i zbiorniki retencyjne musiały wszak oznaczać ingerencję w górski krajobraz.
O tym, na ile zastrzeżenia te okazały się zasadne, jak zmienia się technologia i strategia dośnieżania, następnym razem.