Dlaczego Słowakom się udało…
… (a Polakom nie)? – takie pytanie nasuwa się po zakończonych właśnie zawodach alpejskiego Pucharu Świata w Jasnej na Chopoku.
Dotyczy to na dodatek dwóch kwestii. Po pierwsze: jak to się stało, że naszym południowym sąsiadom Międzynarodowa Federacja Narciarska FIS przyznała zaszczytne prawo goszczenia tak prestiżowych zawodów? Polska zaś nawet się o to nie stara. Słusznie zresztą, bo jest bez szans.
A po drugie: jak to się stało, że słowackie alpejki mają w Pucharze Świata całkiem przyzwoite – czy po prostu znakomite – wyniki? Polki zaś – o ile w ogóle startują – od lat zajmują miejsca w końcówce stawki (podobnie zresztą jak Polacy).
Zawody na stokach Chopoka okazały się dla gospodarzy sukcesem zarówno od strony organizacyjnej, jak i sportowej. Udało się pokonać nawet tak wielką w Tatrach przeszkodę, jaką bywa halny (choć z jego powodu gigant trzeba było przełożyć o dwa dni – w sobotę wiatr wiał bowiem tak mocno, że wyrywał ze śniegu slalomowe bramki i nie pomogło nawet obniżenie startu). W końcu jednak udało się rozegrać i slalom (w niedzielę), i gigant właśnie (w poniedziałek). Na dodatek w slalomie trzecie miejsce zajęła reprezentująca gospodarzy Veronika Velez-Zuzulová.
Co więc sprawiło, że FIS po 32 latach Puchar Świata wrócił właśnie na Słowację (ostatnie zawody tej rangi odbyły się tam jeszcze za CSRS, bo w 1984 r. w ramach tzw. Veľkej ceny Demänovských jaskýň)? Zapewne decydujący okazał się imponujący rozwój ośrodka w Jasnej. To rezultat gigantycznych inwestycji w infrastrukturę poczynionych tam przez spółkę Tatry Mountain Resorts. Dość powiedzieć, że to właśnie modernizacja kolejek i instalacji dośnieżających na Chopoku, poszerzanie i przemodelowanie tamtejszych tras, unowocześnienie bazy hotelowej i gastronomicznej (a także rozrywkowej) oraz sieci parkingów i komunikacji publicznej pochłonęły większość spośród 200 mln euro, które TMR włożyło w ostatnich ośmiu latach w swoje kurorty.
Oczywiście rolę grało i to, że niektóre ze stoków Chopoka odpowiadają stopniem trudności wymaganiom FIS, a ponadto są łatwo dostępne dla chcącej podziwiać zawodników publiczności i stosownie widowiskowe w przekazie telewizyjnym.
Nie bez znaczenia dla FIS była wreszcie mocna w ostatnich sezonach pozycja słowackich alpejek: Zuzulovej, ale też Petry Vlhovej.
Na tę zaś też złożyło się przede wszystkim stworzenie przyzwoitych warunków do treningów dla całkiem sporej, jak się okazuje, grupy zarażonych nartami dzieci i młodzieży. Rzecz nie tylko w stale unowocześnianych stacjach zimowych (z Chopokiem na czele, ale także chociażby z Tatrzańską Łomnicą i Szczyrbskim Plesem). Swoje robi bowiem także to, że niektóre ich stoki są przygotowywane specjalnie dla zawodników i udostępniane im (razem z obsługującymi wyciągami) za niewielką opłatą… wcześnie rano, nim jeszcze pojawią się tam zwykli narciarze. Przykładowo: gdzieniegdzie członkowie rozmaitego typu klubów narciarskich (od dziecięcych po akademickie czy po prostu korporacyjne czy lokalne) mogą próbować sił między tyczkami już od godziny siódmej.
Do tego dochodzi masa zawodów różnego szczebla, na których można sprawdzić swoje postępy, a być może również przeskoczyć na wyższy poziom zawodniczego zaawansowania. Dość powiedzieć, że obecnie organizowanych jest ponoć na Słowacji ok. 30 proc. więcej imprez narciarskich niż pięć lat temu. W praktyce oznacza to, że mniej więcej o tyle wzrosła też liczba narciarzy jakoś tam otrzaskanych z zawodami i jazdą „na tyczkach”. Trend taki w dłuższej perspektywie musi zaś – jak widać – skutkować poszerzeniem bazy, spośród której można wyłapywać talenty.
W Polsce tymczasem wiele kwestii stoi w tej mierze na głowie. Począwszy od podejścia do modernizacji wyciągów i tras (symbolem losy trasy na Nosalu, o Kasprowym Wierchu nie wspominając), przez system szkolenia narciarzy właśnie, który oparty jest obecnie głównie na pieniądzach bogatych rodziców, a nie – jak dawniej – sieci małych klubów, w których mogliby ćwiczyć wszyscy chętni. Okazuje się, że niewiele na razie pomagają sensowne, zdawałoby się, inicjatywy w rodzaju programu Tauron Bachleda Ski.
Nie bez wpływu jest także kompletny w praktyce brak zainteresowania narciarstwem alpejskim ze strony Polskiego Związku Narciarskiego (od lat zapatrzonym w lansowanie skoczków), a także mediów – z publiczną telewizją na czele (j.w.). Skutki są, jakie są.