Kitzsteinhorn: stary, ale jary
Oczywistą receptą na nienormalną zimę są lodowce. Dowód? W popularnej niegdyś w Polsce dolinie jeziora Zeller w Ziemi Salzburskiej temperatury w ostatnich dniach sięgają plus dwudziestu stopni Celsjusza, a mimo to jakość śniegu na zboczach górującego nad okolicą Kitzsteinhorn jest styczniowa. I to praktycznie przez cały dzień.
Kitzsteinhorn był pierwszym terenem lodowcowym austriackich Alp, który udostępniono narciarzom. W 1965 roku pociągnięcie kolejki na 3029 m n.p.m. (sam szczyt ma niespełna 200 metrów więcej) było zarówno technologicznym, jak czysto ludzkim wyzwaniem. Dokumentują to zdjęcia pokazywane dziś na górnej stacji Gipfelbahn (bo tak nazwano kolej).
Dość powiedzieć, że m.in. trzeba było postawić podporę o wysokości 113,6 m (ponoć jest to najwyższa podpora wyciągowa na świecie).
Skądinąd na górnej stacji warto sobie zrobić tam przerwę w narciarskim dniu, aby:
– zwiedzić ekspozycję National Park Gallery, prezentującą geologiczną naturę lodowców, ich faunę i florę (bo pomimo ekstremalnych warunków jest takowa) oraz sam Kitzsteinhorn. Co ważne: w tym muzeum nie można się spieszyć i to nie tylko dlatego, że jest ciekawe, ale i z bardziej prozaicznego powodu – na tej wysokości łatwo dostać zadyszki;
National Park Gallery (fot. Zell am See-Kaprun Tourismus GmbH)
– z platformy widokowej (dla potrzeb reklamowych regionu nazwanej Top of Salzburg) obejrzeć imponującą panoramę okolicznych masywów z najwyższym szczytem Austrii, czyli Grossglocknerem (3798 m n.p.m.) w roli głównej;
– a nawet w Cinema 3000 obejrzeć impresję filmową poświęconą lodowcowi (można to naturalnie zrobić również na You Tube, ale seans w chyba faktycznie najwyżej położonym kinie na świecie robi szczególne wrażenie).
Lodowiec pod Kitzsteinhorn okazał się pionierem w paru innych technologicznych wynalazkach. To tu postawiono pierwszy na świecie wyciąg z „pływającymi podporami”: ich położenie można zmieniać, co pozwala neutralizować naturalne ruchy lodowca. Tu także zamontowano pierwszą w Austrii kamerę, przekazującą obraz aktualnych warunków pogodowych (dziś jest to już standard nawet w małych stacjach zimowych).
Co zaś do walorów narciarskich, to stoki Kitzsteinhorn, prócz wspomnianej jakości śniegu, cechują się też sporym, jak na lodowiec, zróżnicowaniem. Prócz więc niezbyt stromych (a na tyle szerokich, że nawet spora liczba narciarzy i deskarzy nie jest problemem) płani, są tu obszary całkiem wymagające. Niektóre z nich wchodzą w skład pięciu tzw. freeride zone, czyli oznaczonych tyczkami, lecz nieprzygotowywanych przez ratraki wariantów zjazdowych. Są one jednak – na ile się oczywiście da – zabezpieczone zarówno pod względem szczelin (te są sygnalizowane) i lawin. Każda ze stref jest precyzyjnie opisana (długość, różnica poziomów, charakter, stopień trudności itd.) na wielkiej tablicy informacyjnej nieopodal Alpincenter, głównego punktu ośrodka, gdzie krzyżują się najważniejsze tamtejsze kolejki i wyciągi.
Jedna z off route pod Kitzsteinhorn
Taki pomysł na uczynienie coraz popularniejszej jazdy terenowej nieco bezpieczniejszą jest jak najbardziej godny pochwały. Oczywiście, jak zawsze, znajdą się krytycy twierdzący, że w efekcie nie czuje się prawdziwego ryzyka. Im jednak warto odpowiedzieć prostą maksymą, że w off piste nie chodzi o to, żeby zjechać tę ostatnią „linię”, ale by móc zakosztować jeszcze wielu kolejnych.
Cieszę się więc, że przez dzień jazdy na lodowcu pod Kitzsteinhorn – podczas, co warto w tej zimy zawsze podkreślać, szczególnych warunków w innych miejscach – prócz kilku ciekawych zjazdów oznaczonymi trasami, udało mi się pokonać dwie z tamtejszych off route.
Nie jest wreszcie przypadkiem, że podczas tego właśnie weekendu pod Kitzsteinhorn rozegrano jedną z edycji Freeride World Tour Qualifier, czyli rundy najbardziej prestiżowych (i widowiskowych) zawodów w tej branży. Puchu wprawdzie nie było, ale warto pamiętać, ile takich imprez tej zimy trzeba było odwołać!
Christian Pffefer, przewodnik Parku Narodowego Wysokie Taury (i uznany uczestnik maratonów skiturowych) mówił mi z żalem, że jeśli lodowiec pod Kitzsteinhorn będzie dalej topił się w takim tempie, jak w ostatnich dekadach, to za jakieś 40 lat przestanie istnieć. Naturalnie, dalej będzie tam można jeździć na nartach, tyle że może już nie od początków września do maja, lecz nieco krócej.
Dowodem optymizmu miejscowych jest jednak to, że zaczęli budowę kolejnego wyciągu: gondolko/krzesła mają dochodzić niemalże na 3000 m n.p.m., bo tuż pod górną stację głównej kolejki linowej Gipfelbahn.
Powstająca górna stacja nowej kolejki gondolowo-krzesełkowej
Nowy wyciąg ułatwi dotarcie w najwyższe obszary lodowca także w wietrzne dni, które bywają w sporym problemem. A ruszy być może już jesienią.