Pół wieku Saslong, czyli jubileusz Val Gardena (2)
Świętująca właśnie półwiecze trasa Saslong w południowotyrolskiej Val Gardena/Gröden należy do klasycznych już aren alpejskiego Pucharu Świata. Lecz warta polecenia jest też amatorom, już tym o nieco powyżej średnich umiejętnościach. Oto dalszy ciąg jej historii (o początkach już tu pisałem).
Prawdziwym wyzwaniem dla Saslong były alpejskie mistrzostwa świata FIS w 1970 roku – choćby dlatego, że to przecież z ich powodu została wytyczona.Trasa sprostała zadaniu – wprawdzie wieczorem poprzedzającym zawody w zjeździe mocno śnieżyło, ale tylko dodało to emocji. Niespodziewanym zwycięzcą został 21-letni Szwajcar z Andermatt Berhnard Russi. Jechał dopiero jako piętnasty, musiał więc dodatkowo zmagać się z głębokimi bruzdami, wyrytymi we wciąż miękkim po opadzie podłożu przez poprzedników.
Ale to właśnie inny, siłą rzeczy, tor jazdy Russiego okazał się optymalny. Z ceremonii wręczania złotego medalu nowy mistrz świata zapamiętał jedynie uwagę, którą usłyszał wtedy od swojego ojca: „Teraz niespodziewanie wskakujesz na najwyższy stopień podium… Pamiętaj, że będziesz musiał z niego zejść!”.Wyzwaniem – i szansą – zawody stały się też dla całej doliny. Dość powiedzieć, że w związku z imprezą w okolicznych wioskach podwoiła się liczba miejsc noclegowych. Ale co dla miejscowych było najważniejsze: ich stoki stały się rozpoznawalne i w branży alpejsko-sportowej, i wśród narciarzy amatorów (także tych o znanych nazwiskach, można było bowiem mówić o rodzącej się wśród celebrytów i rozmaitych VIP-ów modzie na zimowe wakacje w Val Gardena).
Znamienne, że od 1972 roku Saslong stał się doroczną areną pucharowych zjazdów. A w 1975 roku gościł finałowe zawody cyklu. To podczas nich doszło do historycznego w dziejach pojedynku: oto w widowiskowym, bo równoległym (!) slalomie gigancie ścigali się ówcześni najwięksi – legendarny Szwed Ingemar Stenmark oraz równie słynny Gustavo Thöni, pochodzący skądinąd właśnie z Południowego Tyrolu (urodził się w Trafoi, zacisznej wiosce u stóp najwyższego szczytu region, czyli Ortlera). Ich zmagania oglądało 40 tys. kibiców.
Wśród zwycięzców zawodów w Val Gardena są wszystkie sławy alpejskiego narciarstwa. Aż po cztery razy bieg zjazdowy wygrywali na Saslong Franz Klammer z Austrii (w 1975 roku, dwa razy w roku 1976 oraz w 1982 roku) i Kristian Ghedina z Włoch (1996, 1998, 1999 i 2001). Norweg Aksel Lund Svindal dwa razy wygrał zjazd (w roku 2015 oraz w minioną sobotę) i cztery razy supergigant (2009, 2012, 2013 i 2015), zaś Austriak Michael Walchhofer po dwa razy obie te dyscypliny (zjazd w 2007 i 2008 oraz super G w 2004 i 2010).
W ostatnich dekadach ze względów bezpieczeństwa Saslong w kilku newralgicznych miejscach nieco poszerzono. Wciąż jednak w najstromszym fragmencie ma 56,9 proc. nachylenia (przy średniej stromiźnie 24,5 proc.). Nienaruszonym pozostał też najtrudniejszy fragment trasy, zwany Kamelbuckel, czyli Garby Wielbłąda. To seria poprzecznych garbów, które na dodatek następują po sobie w takich odległościach, że trudno je zarówno po kolei „dusić” w celu amortyzacji, jak i przeskoczyć. Stąd też wielką sensacją stało się w 1980 roku pokonanie Kamelbuckel właśnie długim skokiem. Autorem wyczynu był Uli Spiess z tyrolskiej Zillertal.Potem jego śladem poszli inni. Z różnym zresztą skutkiem: niektórym się udaje (rekordzista Michael Walchhofer w 2007 roku oddał w tym miejscu skok długości 88 m, lecąc w pewnym momencie 13 m nad gruntem), wielu jednak kończyło dotkliwymi upadkami (wystarczająco daleko nie dolecieli, a w efekcie wylądowali na przeciwstoku ostatniego garbu, m.in. tacy mistrzowie jak Peter Müller ze Szwajcarii, Anton Steiner z Austrii i Włoch Giorgio Piantanida). Znamienne też, że naskoczyć przez Kamelbuckel nigdy nie spróbował jeden z najlepszych alpejskich asów w historii – Marc Girardelli (zamiast tego wypracował w tej partii trasy własną linię jazdy).
To właśnie rozmaitej wielkości garby – łącznie jest ich aż 17! – są wizytówką i powodem sławy Saslong.
Lecz wielu za równie wymagające uważa na tej trasie fragmenty pozwalające (czy też wymuszające) szybki szus. Nie bez przyczyny średnia prędkość na Saslong wynosi ponad 110 km/h, podczas gdy na innych sławnych „klasykach”, czyli Streif w Kitzbühel i Lauberhorn w Wengen, odpowiednio 90 i 85 km/h. Takim trudnym odcinkiem jest zwłaszcza tzw. Zielschuss, czyli ostatnie kilkaset metrów, gdzie nie dość, że nogi są już mocno zmęczone, to niską pozycję trzeba utrzymać wyjątkowo długo, a na sam koniec pokonać ostatni wreszcie garb.PS Co równie ważne, powtórzmy: Saslong, prócz paru dni w grudniu, kiedy staje się areną Pucharu Świata, jest na całej długości otwarta dla tzw. normalnych narciarzy. Więcej, choć miejscami stroma, to jest „do przejechania” przy już nieco powyżej niż średnie umiejętnościach.
Sam pierwszy raz pokonywałem Saslong w towarzystwie Oskara Schwazera, ekszawodnika z Południowego Tyrolu, który detalicznie objaśniał mi kolejne partie i historie z nimi związane. „Oski” uczulał mnie między innymi, że także w przypadku amatorów najniebezpieczniejszym odcinkiem nie są wcale miejsca najstromsze, lecz właśnie Garby Wielbłąda.