Kasprowy za drogi! Tak, ale…
Burmistrz Zakopanego – gminy, która jest udziałowcem spółki Polskie Koleje Linowe S.A. – w liście otwartym zaprotestował przeciw polityce cen biletów na kolejkę na Kasprowy Wierch. Tyle że nie tylko w nich problem.
Leszek Dorula dowodzi, że ceny te rosły systematycznie od momentu prywatyzacji spółki. Obecnie sięgają „aż 69 zł za przejazd w obie strony, 99 zł w przypadku ich wcześniejszej rezerwacji, a 135 zł za całodzienny narciarski skipass”. Argumentuje, że „takie działanie szkodzi spółce, psuje jej wypracowany przez lata dobry wizerunek, spotyka się z negatywnym społecznym odbiorem w związku z wykorzystywaniem monopolistycznej pozycji na polskim rynku”. Źle wpływa też na postrzeganie Zakopanego i całego Podhala przez turystów.
Wspomina, że kolej na Kasprowy jest „postrzegana zawsze jako dobro narodowe”. Apeluje w końcu, by „mogła nadal służyć polskiemu społeczeństwu, a ceny biletów nie stanowiły bariery dla wielu turystów, narciarzy, dzieci, młodzieży, a także osób starszych i niepełnosprawnych, które samodzielnie nie są w stanie dotrzeć na tatrzańskie szczyty”. Sugeruje, że trzeba obniżyć ceny biletów – tak by były one adekwatne „do finansowych możliwości pasażerów oraz rzeczywistych kosztów funkcjonowania kolei”, a zarazem nie szkodziły wizerunkowi Zakopanego.
Owszem, ceny karnetów narciarskich na Kasprowy nie są niskie (bo już koszt biletów dla turystów pieszych nie wydaje się przesadzony – choćby w porównaniu do podobnych kolejek w Alpach czy na Słowacji, gdzie pojedynczy wjazd i zjazd jest zawsze dość drogi). Tyle że drożyzna skipassów wynika jedynie z tzw. stosunku jakości do ceny – a konkretnie z faktu, że narciarze mają na Kasprowym do dyspozycji ledwie jedną kolejkę linową i dwa wyciągi krzesełkowe (w tym jeden, łagodnie mówiąc, dość zabytkowy) i – za sprawą Tatrzańskiego Parku Narodowego – ledwie kilka kilometrów tras (bez – znowu decyzją TPN – możliwości dośnieżenia).
Do tego dochodzą m.in. ceny parkingu przy rondzie oraz dojazdu do Kuźnic rozsypującymi się czasem (czyli po prostu zagrażającymi życiu pasażerów) prywatnymi busami czy chociażby poziomu gastronomii, którego sztandarowym przykładem jest niemal niezmienne od czasów PRL menu oferowane w schronie przy dolnej stacji krzesełek na Goryczkowej (a i na górnej stacji kolejki bywało słabo).
Te kwestie zaś w dużej mierze zależą od gminy właśnie. To w jej gestii leży chociażby zorganizowanie sprawnego i bezpiecznego transportu gości do Kuźnic. Busiarze – i ich często zdezelowane oraz smrodzące pojazdy – okazują się jednak od lat nietykalni. Są przecież przedstawicielami góralskich rodów. Podobnie nierozwiązywalna okazuje się kwestia parkingu – tego, że jest on także stosunkowo drogi, burmistrz nie dostrzegł. Lecz przecież musi wiedzieć, że w wielu stacjach zimowych miejsca parkingowe dla narciarzy są darmowe.
Na wizerunek kurortu wpływa też poziom reklam na ulicach itd. itp. A też zależy od władz miasta. To nie w PKL jest największy problem stolicy Tatr.