Koniec sezonu? Pogłoski nieco przesadzone
Niektóre rodzime portale narciarskie ogłosiły już koniec sezonu – i to nawet w Alpach. Właśnie doświadczyłem, że nie jest tak źle.
W tekstach pojawiają się choćby sugestie, że m.in. w Austrii trzeba sprawdzać, czy aby tamtejsze stacje zimowe nie zamknęły wyciągów przed terminem. Owszem, sprawdzać zawsze warto. Ale choć sezon w Alpach nie jest specjalnie w opady obfity, to technologie sztucznego naśnieżania plus wysokość plus umiejętność wyboru stoku w zależności od pory dnia (o możliwości jazdy na lodowcach oczywiście nie wspominając) powodują, że i w tym roku późnowiosenne narty mogą okazać się znakomite.
Innymi słowy, jak mawiał Antoni Słonimski, „jest dobrze, ale nie beznadziejnie”.
Dowodem tyrolskie Serfaus Fiss Ladis – rodzinny ośrodek położony tuż przy granicy ze Szwajcarią i Włochami (obszerniejszy opis samego kurortu można znaleźć w przewodniku „Tyrol.Serce Alp”). Jeździłem tam przed cały miniony weekend – i choć okoliczne łąki na stokach o południowej ekspozycji były już wiosennie zielone – to frajda była wielka.
Wystarczyło jedynie:
1. gdzieś do godziny 10-11 korzystać z tras na zboczach południowych, a więc tych górujących nad każdą z trzech osad stacji – wyratrakowany w nocy śnieg pod wpływem słońca osiągał wówczas konsystencję idealną (dość powiedzieć, że nawet mniej wprawni przednio mogli poczuć się na czerwonych czy czarnych trasach).
2. z czasem przenieść się za grań Schönjoch (2436 m n.p.m.) – na rozległe stoki północe, gdzie dodatnia temperatura zrobiła już swoje i twardy rano śnieg stawał się bardziej przyjazny.
3. można było także od razu przedostać się do wielkiego kotła pod Masnerkopf, gdzie jeździ się pomiędzy 2318 a 2828 m n.p.m., a na dodatek panuje tam wpływający na jakość śniegu mikroklimat. W efekcie choć w dolinie królowała wiosna, tam można się było poczuć jak w styczniu – tyle że pięknie słonecznym.
Prócz tego znaczenie miały oczywiście świetne przygotowania „podkładu”, czyli pierwsze warstwy śniegu kładzione z armatek na trasach już jesienią, oraz… zmiana czasu. Nie przez przypadek w niedzielę na południowych stokach jeździło się obłędnie o godzinę dłużej (można było bowiem ruszyć na nie właśnie godzinę wcześniej).
Dla mniej zaawansowanych problemem mógł okazać się jedynie powrót na kwatery – aby dostać się z powrotem do każdej z wiosek kompleksu, trzeba bowiem było pokonać bardzo już mocno po południu rozmiękczone trasy. Ale znowu: od czego jest dobrze dobrany sprzęt! Kto nie snobował się na wąskie narty SL, a używał modeli allmountain lub nawet jeszcze szerszych freeride’ówek, mógł i wtedy przy podstawowych nawet umiejętnościach technicznych zaznać pełni szczęścia. Niestety, w niektórych wypożyczalniach wciąż dominują właśnie modele niby slalomowe czy gigantowe, a na dodatek niedouczeni bądź leniwi subiekci właśnie je polecają nawet średnio jeżdżącym klientom.
Choć zatem faktycznie pod koniec marca mogłoby być w górach nieco zimniej i zalegać jednak więcej śniegu, to wciąż da się go znaleźć – zwłaszcza właśnie w wyżej położonych stacjach.
PS Już podczas najbliższego weekendu będę miał okazję sprawdzić, jak wygląda sytuacja w Szwajcarii – i to w szczególnych warunkach, bo podczas finału Freeride World Tour rozgrywanego tradycyjnie w Verbier. Wszak zawodów w jeździe pozatrasowej nie sposób rozegrać na sztucznym śniegu…