Biedni rodacy wrócili z niewoli…

– mniej więcej w takim tonie niektóre rodzime media opisywały historię grupy polskich narciarzy, którzy na zimowy wyjazd wybrali się do Wschodniego Tyrolu (skądinąd słusznie, bo długo było to jedno z niewielu miejsc, gdzie był śnieg), ale wskutek kolejnej fali opadów musieli o kilka dni przedłużyć swój tam pobyt.

Żądnym sensacji (i tragedii) żurnalistom jakoś nie przyszło do głowy, że Natura ma swoje prawa.  Jeśli ktoś jedzie zimą w góry, to musi brać pod uwagę, że śnieg może zasypać drogę. Tym razem tak właśnie stało się w Hochlienz. Każdy zaś, kto bywa w Alpach, wie, że tamtejsze służby pracują perfekcyjnie – na tyle właśnie, na ile pozwalają trudne warunki.

Przed dwoma laty opisywałem tu, na przykład, swoje obawy podczas „zimy stulecia” w Szwajcarii, kiedy to wydawało mi się, że nie ma szans bym wydostał się z kompletnie zasypanego Scuol . Tymczasem w niedzielę (!) o siódmej rano (!) dyżurny ruchu miejscowej stacyjki był mocno zdziwiony, że mogę mieć jakiekolwiek wątpliwości, co do tego, że odjedzie z niej w tej sytuacji jakikolwiek pociąg. Faktycznie, skład  odjechał jak gdyby żadnej zimie stulecia nie było mowy.

Nadużywającym słowa „uwięzieni” żurnalistom nie przyszło równocześnie do głowy, żeby zwrócić uwagę na to, jak swoich gości potraktowali austriaccy gospodarze. Tymczasem może warto docenić, że właściciele hotelu, w którym mieszkała polska grupa nie zażądali pieniędzy za wymuszone sytuacją kolejne noclegi i posiłki, a potem własnym samochodem poprowadzili konwój jej aut przez odkopaną drogę.

Widać austriaccy hotelarze przemyśleli skutki zachowania swoich ziomków z doliny Paznaun sprzed piętnastu lat. Przypomnijmy , w lutym 1999 roku silne opady śniegu kompletnie odcięły narciarskie stacje tej doliny od świata. Na położoną na jej skraju wioskę Galtür zeszła gigantyczna lawina, pod którą zginęło 31 osób. Nie było prądu i zwykłej łączności (m.in. nie działały bankomaty). Żywność i inną pomoc można było dostarczać jedynie śmigłowcami. Tymczasem niektórzy z właścicieli tamtejszych pensjonatów i hoteli, nie bacząc na dramatyzm sytuacji, zaczęli domagać się od mieszkających u nich gości dodatkowych pieniędzy za noclegi i żywność. Pojawiły się nawet groźby wykwaterowania… Pazerność ta stała się w Austrii (i nie tylko) niemal symbolem. Dolina zaczęła się kojarzyć z bezwzględnymi i nastawionymi wyłącznie na zysk mieszkańcami – a nie tylko ze wspaniałymi  terenami narciarskimi.

Szczęśliwie sami paznaunczycy szybko wyciągnęli z tego wnioski. Nie tylko opracowali plan wielkich inwestycji mających zabezpieczyć tamtejsze ośrodki i drogi przed lawinami (pisałem o tym w nocie „Technologia kontra lawiny”, 21 września ub. roku), ale też próbują starać się zmienić taki wizerunek.

Kiedy w  grudniu minionego roku byłem w Galtür, miejscowi – i nie byli to tylko spece od promocji – krytycznie wspominali zachowanie sprzed lat i zapewniali, że dziś nie mogłoby się ono powtórzyć. Dzięki postawie hotelarzy z Hochlienz na drugim krańcu Tyrolu wobec grupy Polaków łatwiej w to uwierzyć.