Jeździć da się (prawie) wszędzie
Chcemy udowodnić, że nawet w bardzo wysokich górach da się jeździć na nartach – tak o celu przedsięwzięcia „Hic sunt leones”, które polegać ma na zjazdach z najwyższych szczytów Ziemi, mówił mi znakomity polski skialpinista Andrzej Bargiel. W czwartek razem z trzema towarzyszami wyleciał z podkrakowskich Balic (via Helsinki) w Himalaje na pierwszą z planowanej serii wypraw.
Jędrek Bargiel podczas wyprawy na Manaslu
W ostatni weekend Jędrek tak opowiadał mi w Zakopanem o kulisach pomysłu:
Myślałem o tym od dawna – od startu w biegu na Elbrus w 2010 roku, kiedy przekonałem się, że mój organizm dobrze znosi duże wysokości. Tam jest przecież ponad 5600 m n.p.m. – i okazało się, że mogę się na nich wcale szybko poruszać. A że moim ulubionym sportem od dziecka były narty, więc stwierdziłem, że fajnie byłoby jeździć w takich górach na nartach.
Dwa lata później pojechałem na Manaslu w ramach programu Polski Himalaizm Zimowy.
Była to wyprawa dla zdobycia doświadczenia w najwyższych już górach – bo to przecież ósmy szczyt świata. Nie wiedziałem, czy narty są tam realne. Zwłaszcza zimą z racji silnego wiatru i wszechobecnego lodu wydaje się to praktycznie niemożliwe. Ale nawet wtedy udało mi się kilkakrotnie je założyć i sporo pojeździłem w puchu, bo akurat w ciągu miesiąca spadło… 6 metrów śniegu.
Obóz polskiej wyprawy na Manaslu po jednym z opadów
Ale też z tego powodu nie weszliśmy wówczas na szczyt. W ekipie tylko ja miałem narty, a pozostali musieli brnąć w tym śniegu na butach i w efekcie atak skończył się na poziomie 7600 m n.p.m. Ale ja właśnie z tej wysokości sobie zjechałem – co też było spełnieniem jakiegoś marzenia.
Jędrek Bargiel w puchu Manaslu
Czy jest jakaś różnica między jazdą w puchu w Tatrach czy Alpach, a w puchu na 7000 m w Himalajach? Głównym problemem jest oczywiście konieczność aklimatyzacji oraz mniej tlenu. Masz mniej siły, wolniej się poruszasz, a w efekcie nie jeździsz na takim luzie, jak na mniejszych wysokościach. Tam trzeba miarkować wysiłek, więc i jeździć trochę ostrożniej: stopniować sobie tempo zjazdu i skalę trudności. Ale po dobrej aklimatyzacji można w końcu pojechać szybko. Bo śnieg jest rewelacyjny – jeśli są duże mrozy, to jest nadzwyczaj puszysty, bo jest zwykle niska wilgotność. Jedyny kłopot w tym, że podczas dnia operuje mocno słońce – można poruszać się w koszulce z krótkim rękawem. A równocześnie noce są zimne. Jeśli więc na bieżąco nie dosypuje, to robi się szreń i przestaje być przyjemnie.
Najważniejsze jednak, że nawet na takich wysokościach da się jeździć.
O koncepcji logistycznej wyprawy pisałem w poprzedniej nocie („Na nartach z ośmiotysięczników – czyli wielki plan Jędrka Bargiela”, 2 września b.r.). A ciąg dalszy opowieści Jędrka nastąpi. Podobnie jak relacje z Shishapangmy (8013 m. n. p. m.), bo to właśnie na nią zamierzają wyjść, a potem z niej zjechać uczestnicy „Hic sunt leones” I.