Adam Wielki i… nic więcej
Działacze Polskiego Związku Narciarskiego wespół z czołowymi politykami i masą rodaków fetują na całego pełną sukcesów – sportowych i czysto ludzkich – karierę Adama Małysza. I słusznie. Adam jest Wielki. Tyle że dla polskiego narciarstwa nic z tego nie wynika.
Impreza odbywa się w polskim stylu: prezydent, premier i lokalni notablami, tysiące fanów, fajerwerki i chóralne śpiewy oraz oczywiście bezpośrednia transmisja telewizyjna (włącznie z odwołaniem „Dobranocki” dla dzieci, by pokazać jeden skok). Wojsko zaś proponuje, by nad Krokwią, w bezpośrednim sąsiedztwie Tatrzańskeigo Parku Narodowego, urządzić ku chwale mistrza pokaz ewolucji samolotów F16.
A równocześnie tenże PZN odwołuje Międzynarodowe Mistrzostwa Polski w narciarstwie alpejskim – zawody mające blisko 80-letnią tradycję. Działacze tłumaczą się brakiem śniegu. Tak, jakby nie można było przewidzieć, że w marcu mogą być z nim w Polsce kłopoty i rozegrać mistrzostwa w styczniu bądź lutym, gdy prawdopodobieństwo opadów lub możliwości dośnieżenia tras są większe. Albo też zwyczajnie zdecydować się na urządzenie mistrzostw Polski w Alpach (precedensy już były).
A ta sama TVP od lat nie pokazuje zawodów w narciarstwie alpejskim. Ani tych z udziałem najlepszych, czyli Mistrzostw i Pucharu Świata, ani nawet tych najbardziej widowiskowych i „telewizyjnych”, czyli biegu zjazdowego czy nocnych slalomów. Czy w kraju, w którym na nartach zjazdowych jeździ ponoć 5 mln ludzi, transmisje takie faktycznie nie znalazłyby odbiorców? Wszak przed telewizory widzów przyciągają nie tylko triumfujący rodacy typu Małysza czy Kubicy i hasło „biało-czerwoni górą!” , ale też czasem piękno samej dyscypliny i podziw dla mistrzów niezależnie od ich narodowości. Nie mówiąc o tym, że Bode Miller czy Lindsey Vonn (a i parę innych nazwisk z alpejskiego światka) prócz swej sportowej klasy są już w świecie gwiazdami popkultury – w tym telewizji. TVP jednak chełpi się wciąż transmisjami zawodów formuły I i skoków właśnie – dyscyplin, które ze swej natury nie mogą być sportami masowymi.
Skądinąd podobne rozumowanie cechuje wielu redaktorów rubryk sportowych w gazetach (i to tych, które uznają się za poważne i profesjonalne): albo w ogóle przemilczają temat narciarstwa alpejskiego, albo ograniczają się do podanie suchych wyników kolejnych zawodów gdzie na dole kolumny swojego pisma. Tymczasem wystarczy porównać, ile miejsca poświęcają alpejczykom kluczowe tytuły prasowe Niemiec, Austrii, Francji, Włoch czy Stanów Zjednoczonych. I jak zajmująco pisze się tam o wielopłaszczyznowym zjawisku sportowo-kulturowym, które nie bez powodu nazywane jest „alpejskim cyrkiem”.
Może gdyby polskie media poświęciły narciarstwu zjazdowemu więcej uwagi, uprawiałoby je jeszcze więcej rodaków, z lepszą znajomością rzeczy i większą kulturą – a więc bezpieczniej i jeszcze przyjemniej?