Kaski, kaski i … bez kasków
To już mało realne: aby w Polsce dzieci podczas jazdy na nartach znów musiały mieć założony kask, posłowie musieliby przyjąć stosowne regulacje w ciągu kilku najbliższych tygodni. Inaczej w nadchodzącym sezonie dalej będzie po staremu.
Przypomnijmy: od połowy minionego sezonu pojawił się w Polsce, po burzliwych zresztą dyskusjach, obowiązek jazdy w kasku na nartach lub na snowboardzie dla dzieci do ukończenia 15 roku życia.
Za dopuszczenie do jazdy bez kasku odpowiadać mieli dorośli sprawujący „opiekę lub nadzór mad małoletnim” – a więc nie tylko rodzice, lecz również instruktorzy w szkółkach narciarskich czy nauczyciele podczas wyjazdów szkolnych. Za niedopilnowanie przestrzegania nakazu groziła im kara nagany lub grzywny orzekana w trybie kodeksu wykroczeń.
Cóż jednak z tego, skoro jesienią ustawa o kulturze fizycznej, która wprowadziła taki przepis, została zastąpiona ustawą o sporcie. W niej o kaskach i bezpieczeństwie na stokach podczas uprawiania sportów zimowych mowy jednak już nie było, bo parlamentarzyści uznali, że kwestie te powinny regulować inne ustawy szczegółowe.
Tym samym obecnie rodzice, opiekunowie czy instruktorzy nadal mogą lekceważyć bezpieczeństwo powierzonych ich pieczy dzieci i puszczać je na stok w samych wełnianych czy polarowych czapeczkach (albo i, co też się zdarza, z gołymi głowami).
Prace i dyskusje nad projektem ustawy o bezpieczeństwie i ratownictwie w górach i na zorganizowanych terenach narciarskich trwały w resorcie spraw wewnętrznych i administracji oraz w parlamencie od niemal dwóch lat. Teraz pojawiła się koncepcja, by sprawy te były przedmiotem dwóch ustaw: o ratownictwie i o bezpieczeństwie w górach. Pierwsza określałaby zasady udzielania pomocy w górach i jej finansowania – a więc przede wszystkim status oraz zadania TOPR i GOPR. Druga skierowana byłaby głównie do narciarzy, snowboardzistów i innych osób poruszających się po górach (w tym rodziców, instruktor ów, przewodników i opiekunów grup zorganizowanych) oraz do właścicieli wyciągów i innych urządzeń służących do rekreacji. To ci ostatni bowiem mieliby być m.in. zobowiązani do niedopuszczania na stok dziecka bez kasku lub narciarza, będącego pod wpływem alkoholu.
Tyle że choćby ta propozycja już budzi protesty jako niewykonalna: zarządzający wyciągami pytają, dlaczego to oni mają odpowiadać za wypadki spowodowane przez pijanych narciarzy czy też takie, w których poszkodowanymi byłyby dzieci bez kasków. Twierdzą, że skutki niebezpiecznych zachowań powinny obciążać ryzykujących bądź – w przypadku dzieci – ich opiekunów. Przekonują też, że obsługa wyciągu może po prostu nie zauważyć dziecko bez kasku czy podpitego narciarza.
Rzecz w tym, że pijani na stoku stwarzają zagrożenie nie tylko dla siebie, ale i dla innych jego użytkowników. Z kolei podczas podawania orczyka czy krzesełka nie trudno chyba dostrzec, że wsiadające dziecko nie ma kasku?
Profilaktyka, sprowadzająca się do zwyczajnej odmowy wpuszczenia na wyciąg w takich przypadkach, zdaje się być usprawiedliwiona, bo ewentualne sankcje – tak karne, jak cywilne i ubezpieczeniowe – w rodzimych realiach bywają trudne do wyegzekwowania.
Naturalnie restrykcjom musiałyby towarzyszyć stosowne uprawnienia dla właścicieli wyciągów (prawo do wezwania policji, by zbadała stan trzeźwości czy też możliwość żądania okazania dowodu poświadczającego wiek).
Okazuje się zresztą, co ciekawe, że tego rodzaju rygory znalazłyby całkiem spore poparcie społeczne. Wedle sondaży instytutu ARC Rynek i Opinia 36 proc. badanych domaga się całkowitego zakazu jazdy na nartach w stanie nietrzeźwym, 63 proc. żąda zakazu sprzedaży alkoholu na stokach, aż 75 proc. uważa, że obowiązek jazdy w kasku powinien dotyczyć wszystkich narciarzy.
Co z tego jednak, skoro posłowie i tak nie zdążą zapewne uchwalić odpowiednich przepisów przed końcem kadencji parlamentu i także w następnym sezonie dzieci będą mogły jeździć bez ochrony, a dorośli – po piwie z wódką.